27.

2K 226 60
                                    

Dziecki, dużo dziecków, doktorek w swoim żywiole haha🙈







Tym razem Louis nie został u Harry’ego na noc i może to i dobrze, bo ledwie zmrużył oczy, dostał telefon ze szpitala. Potrzebowali go tam natychmiast, bo sami nie do końca dawali sobie radę, więc tylko ubrał się szybko, wsiadł w samochód i ruszył do szpitala. Na szczęście nie mieszkał tak daleko od niego i kiedy tylko zaparkował auto, od razu ruszył w kierunku sali operacyjnej. Szybko przebrał się i wyszorował, po czym wszedł do środka.

– Co się dzieje? –  zapytał. 

– Mamy cesarkę z zanikami tętna – odpowiedział mu Sky, który właśnie wyciągał dziecko. – Trojaczki. Mamy na razie pierwsze. Pacjentka zgłosiła się niedawno ze skurczami.

– Okej – powiedział szatyn, podchodząc do swojego kolegi i chcąc zacząć działać. Musiał przestawić się na tryb pracy, chociaż był jeszcze lekko nieprzytomny, ale już zaczynał działać.

Zrobiło się małe zamieszanie, ale po chwili zorientował się dlaczego. Noworodek, którego Sky właśnie sprowadził na świat, nie oddychał. Sekundy mijały, a on nie oddychał i szatyn dobrze wiedział, że to już zaczyna być zbyt długo.

– Daj mi go – oznajmił, odbierając dziecko z rąk Sky’a. Teraz już na pewno włączył mu się tryb pracy. Odruchowo sprawdził tętno, nie było go. 

Oczywiście, że to nie pierwszy raz w swojej karierze lekarza, kiedy musiał reanimować noworodka, więc myślał już całkowicie trzeźwo i miał zamiar zrobić wszystko, żeby ten chłopiec zaczął oddychać. Wystarczy, że już ostatnio nie mógł nic zrobić. Sky zajął się kolejnym dzieckiem, a on robił swoje. Walczył jak lew, a chłopiec z każdą chwilą był coraz bardziej siny, jednak w końcu, kiedy już prosił o adrenalinę, odzyskał oddech i Louis odetchnął z ulgą. 

– Mamy go – oznajmił. – Eleanor, czy któraś tam…

– Tina – odezwała się dziewczyna.

– Mniejsza z tym, zajmiesz się nim – nakazał. – Muszę was ponumerować – dodał już bardziej do siebie, niż do niej i dobrze, że skupił się na kolejnym dziecku, bo przynajmniej nie zauważył, jak morderczym spojrzeniem go obdarzyła.

Ostatecznie skończyło się na tym, że trzeba było resuscytować całą trójkę i to chyba był jeden z najtrudniejszych porodów, w jakim brał udział. Na szczęście tym razem wszystko poszło dobrze i Louis nawet nie wyobrażał sobie innego scenariusza, w ostatnich okolicznościach. 

Kiedy w końcu opuścił salę operacyjną, był wykończony, a że było praktycznie nad ranem, to absolutnie nie miał zamiaru wracać do siebie. Przebrał się tylko i od razu ruszył do sali, w której spał Harry. Położył się na łóżko, owijając dłoń wokół chłopaka, na co ten przebudził się.

– Louis? – zapytał odruchowo.

– Mhm – mruknął szatyn, zamykając oczy i wtulając się w Harry’ego. – Zdrzemnę się, operowaliśmy.

– Ale… – zaczął młodszy, jednak zanim skończył, miał wrażenie, że Louis zdążył zasnąć, więc musiał być naprawdę wykończony.

Nie chciał się ruszać, żeby go nie obudzić, chociaż chętnie sprawdziłby, która była godzina. Szatyn był u niego wieczorem, a potem wiedział, że poszedł do domu, więc musiało wydarzyć się coś poważnego, skoro był tutaj teraz. Powiedział, że operowali, więc może znowu był jakiś wypadek. Tu wszystko mogło się wydarzyć i Harry był przekonany, że nie widział nawet połowy z tych szpitalnych okropności, kiedy był tutaj. Poleżał jeszcze trochę, zastanawiając się nad tym, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że nie ma innego wyjścia, jak tylko wypytać Louisa o wszystko rano, kiedy się obudzi. Teraz spał tak, jakby był na nogach co najmniej z tydzień i nie miał serca nawet się poruszyć, żeby go nie wybudzić. Zamknął oczy, wsłuchując się w spokojny oddech satyna i licząc, że sam jeszcze się zdrzemnie i zdrzemnął. Louis obok zawsze sprawiał, że spał o wiele bardziej spokojnie, niż zwykle. Nie miał pojęcia, dlaczego tak się działo. Dlatego, że był ojcem Kruszynki? Dlatego, że mu ufał? Czy dlatego, że był lekarzem i wiedział, że w razie czego jest w stanie zareagować?

Obudził go budzik Louisa, wrzeszczący okropnie „you spin me right 'round, baby, right 'round”, przez który tym razem oboje o mało nie spadli z łóżka.

– Dzień dobry – przywitał się Tomlinson, kiedy go wyłączył i uświadomił sobie, co się dzieje i dlaczego śpi z Harrym. Przez chwilę miał wrażenie, że to wszystko w nocy było tylko snem, jednak skoro był tutaj, dobrze wiedział, że nie było. 

– Dzień dobry – odpowiedział Harry, uśmiechając się lekko.

– Jak się czujesz? – zapytał szatyn, ale to chyba zawsze było pierwsze pytanie, które codziennie kierował do Harry’ego.

Młodszy zastanowił się przez chwilę.

– Właściwie boli mnie w podbrzuszu – odezwał się. Może dlatego, że Kruszynka rosła albo kopnęła go i nie poczuł. Faktycznie była teraz dość aktywna jak na nią.

Louis odruchowo usiadł na łóżku i uniósł lekką kołdrę, pod którą spali i właśnie w tej chwili jedynym, co pomyślał, to to, że coś chyba kazało mu tu w nocy zostać.

– Jasna cholera – odezwał się, widząc już okrwawioną piżamę chłopaka, a Harry spiął się od razu.

– Co? – zapytał, słysząc panikę w głosie szatyna. 

– Zaraz się wami zajmę – powiedział Louis, całując Harry’ego krótko, żeby chociaż trochę dodać mu otuchy, po czym jak najszybciej wyszedł z sali. Liczył chociaż na jeszcze trzy tygodnie, ale wyglądało na to, że Kruszynka przyjdzie na świat o wiele szybciej, niż planował. Z jednej strony nie dziwił się, brał tę opcję pod uwagę przy transfuzjach, chociaż do tej pory wszystko przebiegało dobrze, ale w tym wszystkim była jeszcze druga strona, on zdecydowanie nie był gotowy. 

Wpadł do swojego gabinetu i szybko przebrał się w szpitalne ubrania, powtarzając sobie w głowie jak mantrę, że zaraz musi zbadać Harry’ego, co i tak nie zmieniało faktu, że był święcie przekonany, że po tym młodszy wyląduje na sali operacyjnej. Pomiar ciśnienia, KTG, napięcie podstawowe macicy, USG – powtarzał sobie w myślach, żeby czasami o niczym nie zapomnieć, a kiedy już miał wyjść, dotarło do niego, że to przecież Kruszynka, jego Kruszynka. Zatoczył się lekko, opierając o biurko, bo przez chwilę zrobiło mu się słabo i ciemno przed oczami, jednak musiał wziąć się w garść. Odczekał kilka długich sekund, starając się uspokoić i wmawiając sobie, że da radę, przecież to nie pierwsze cesarskie cięcie, jakie go czekało. Problem w tym, że to zawsze były cudze dzieci, a teraz naprawdę zaczął panikować. Może nawet nigdy wcześniej naprawdę nie dotarło do niego, że zostanie ojcem, jednak teraz zdecydowanie to poczuł i to dosłownie, bo miał wrażenie, jakby dostał patelnią. Wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze z płuc. Będzie dobrze, musi być. 

Wrócił do Harry’ego, mając zamiar zabrać go na badania, w międzyczasie nakazując przygotować salę. Brunet coraz bardziej krzywił się z bólu i to tylko upewniło Tomlinsona, że zaraz wylądują na sali operacyjnej.

– Harry, wiem, że przerabialiśmy to milion razy, ale muszę ci to jeszcze raz przypomnieć… – zaczął, łapiąc chłopaka za rękę i starając się zwrócić na siebie uwagę. – Wiesz, co to oznacza, będę musiał ci zaraz zrobić cesarkę – oznajmił, a Harry przytaknął, kiwając lekko głową. – Będzie dobrze, jesteś dzielny, Kruszynka też, ale musimy ostatni raz przebrnąć przez te wszystkie procedury. Dasz radę?

Harry znowu przytaknął, a szatyn wziął kolejny głęboki oddech. Coś mu się wydawało, że podchodził do tego o wiele gorzej niż on, a zdecydowanie miał większą ochotę zemdleć w tym momencie, chociaż wiedział, że nie było nawet takiej opcji. 

A piece of you Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz