11. dziękuję

169 29 8
                                    

– Dziękuję.

– Ciebie też dobrze słyszeć. Zrobiłem coś, nie wiem, dobrego?

– Jesteś... za to ci dziękuję...

Tym razem minęły długie sekundy, zanim połączenie się zerwało. To poczucie ulgi, które płynęło z ust ukochanego. Ta iskierka nadziei, która płonęła w jego słowach. Ta wdzięczność, która tkwiła nawet w najkrótszym wydechu.

Nie raz dziękowali sobie za to, że wciąż są obok siebie. Lubili to, ufali sobie i nawet, gdy byli jeszcze przyjaciółmi, cholernie doceniali tę bliskość. Później przyszły uczucia, które po czasie nauczyli się poprawnie nazwać, wyznając sobie miłość i znów dziękując za to, że zwyczajnie są.

Byli w tym szczęśliwi. Trzy razy w tygodniu spotykali się z przyjaciółmi, nagrywając piosenki, które napisał dla nich ktoś inny, mówiąc, że tego nauczą się w swoim czasie. Głośno śmiali się z studiu nagraniowym, poznając się i zacieśniając łączące ich więzy. Zamawiali pizzę lub chińszczyznę, żeby uczcić nagranie piosenki. Urządzali imprezę, kiedy świętowali rozpoczęcie pierwszej trasy koncertowej czy pierwsze nominacje ich sławnego na cały świat, debiutanckiego singla.

A później to wszystko zniknęło, prysnęło jak magiczna bańka mydlana.

Oprócz trasy, w którą wkładali całe swoje serca, dzień w dzień nagrywali i pisali piosenki, pojawiali się na wywiadach, brali udział w spotkaniach z fanami. Jeździli po świecie, właściwie nie mając czasu i możliwości, by niezauważonym przejść się uliczkami Paryża czy zjeść obiad we włoskiej pizzerii.

Praca. Praca. Praca.

A gdzie w tym wszystkim miejsce na świeże uczucie, które tłamszone było zakazami, nakazami i groźbami, które załączone były do punktów każdego z miliona kontraktów, jakie nierzadko zmuszeni byli podpisać? 

Why you'd only call me when you're sad || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz