Harry na miękkich nogach wstał z łóżka, które od kilku miesięcy musiał nazywać swoim. Właściwie nieco je polubił, gdy miękka poduszka była ukojeniem dla jego pulsującej głowy, a ciepła kołdra ukrywała dygoczące ze złego samopoczucia ciało. Nie było tym łóżkiem, w którym marzył się znaleźć, jednak spełniało swoje funkcje, więc mógł powiedzieć, że je lubił.
A lubił naprawdę niewiele, odkąd zamknięto go w ośrodku, odcinając od świata, przyjaciół i ukochanego chłopaka, którego wiedział, że zranił. Tu od początku czuł się nieswojo, jakby był zabawką w oczach dobijających się do bram dziennikarzy, którzy jakimś cudem mieli podejrzenia, że właśnie tam znajdował się sławny Harry Styles.
Wszyscy znali inną wersję. Harry miał być na wakacjach. Od Louisa wiedział, że ich menadżerowie stworzyli naprawdę wiarygodną historię, według której Harry spadł ze schodów i poważnie uszkodził swój kręgosłup, przez co lekarze wysłali go na rehabilitacje i przymusowy urlop. To było dobre, odkąd on sam panicznie bał się, że ktoś odkryje prawdę.
Przejeżdżając drżącą dłonią po bladej twarzy, oparł się plecami o ścianę łazienki, żeby spojrzeć w swoje odbicie w lustrze. Nie przypominał już siebie, mając krótkie i rzadkie włosy, cienie pod zapadniętymi powiekami, wklęsłe policzki i puste spojrzenie. Nienawidził tego, że sam doprowadził się do tego stanu, pracując na to długimi miesiącami. Nie rozumiał, jak Louis wciąż mógł nazywać go pięknym, skoro wcale taki nie był...
Teraz było z nim znacznie lepiej. Nie miał już przekrwionych oczu, które wręcz zanikały pod wiszącą, ciemną skórą. Plamy na twarzy nieco rozjaśniały, a cera, choć wciąż poszarzała, odzyskała swój dawny blask. Usta nie były napuchnięte. Nos nie płonął żywym ogniem i nie swędział, dzięki czemu pozbył się tego niezdrowego nawyku przecierania go palcem.
Wizja wzięcia czegokolwiek nigdy wcześniej nie brzydziła go tak bardzo, jak teraz. Po długiej terapii odzyskał silną wolę, której brakowało mu przez tyle miesięcy wciągania wszystkiego, co było rozsypane na stole, i połykania każdej tabletki, jaką widział w zasięgu wzroku.
Odwyk go zmienił, widział to. Nie chciał tych zmian, będąc pewnym, że sobie poradzi. Że sam ma nad wszystkim kontrolę, a to, że rzadko kiedy był czysty, było jego wyborem.
Cóż, nie było.
- Harry – uśmiechnęła się Jolene, ściskając delikatnie jego ramię. Kobieta była jego pielęgniarką, której zawdzięczał tak wiele, że nie potrafił tego pojąć. Był pewien, że gdyby nie jej zaangażowanie i wytrwałość, jego leczenie trwałoby znacznie dłużej, a on nigdy nie pozwoliłby sobie choćby zadzwonić do Louisa. To właśnie Jolene poznała jego historię, wzruszając się i płacząc, kiedy było trzeba. To ona pocierała jego ramię, gdy o to prosił, to ona zaciągała go do budki telefonicznej w korytarzu, gdy czuł się gorzej. Była jego zbawieniem, gdy nie miał Louisa u boku.
- Dziękuję – szepnął, wtulając się w kobietę, która z miękkim uśmiechem pogładziła jego plecy. – Odwdzięczę ci się, jak tylko stanę na nogi, przysięgam.
- To moja praca, Harry. Chcę być tylko pewna, że nie zrobisz nic głupiego i pozwolisz sobie na szczęście – odparła, oddalając się, by spojrzeć na jego zaszklone tęczówki. – Nie możesz się doczekać, aż przyjedzie, prawda?
- Cholernie – sapnął, zagryzając uśmiech. Jego dłonie wciąż drżały, gdy wyłamywał ze zdenerwowaniem palce. Co, jeśli Louis zobaczy go i stwierdzi, że jest odrażający? Co, jeśli Harry nie będzie umiał pokazać, że naprawdę go kocha, i choć jeszcze nie potrafi wrócić do normalności, to zrobi wszystko, by być z nim? Co, jeśli okaże się niewystarczający?
CZYTASZ
Why you'd only call me when you're sad || Larry Stylinson
Fanfiction„Kto miłości nie zna, też żyje szczęśliwy, i noc ma spokojną, i dzień nietęskliwy" Louis i Harry byliby szczęśliwi, gdyby nie to, że wcale tacy nie byli. Daleko od siebie, gdy nie mogli ujrzeć swoich poplamionych łzami policzków, zaszklonych oczu i...