Rozdział 4

283 11 4
                                    

- Nie wierzę, po prostu nie wierzę, że się na to zgodziłam- lamentuje po raz enty, krzyżując ręce na ramionach. Mam przy tym minę trzyletniej, obrażonej dziewczynki. 

- Och daj spokój! Będzie świetnie.- woła Dominika, moja najlepsza przyjaciółka. 

       W skrócie sprawa wygląda tak. Od ponad miesiąca Tosia i Kuba są szczęśliwym małżeństwem. Zaczął się trzeci tydzień lipca. Dzisiaj wypada środa. Mój szwagier w ten piątek zaczyna LGP i  jakimś pieprzonym cudem udało im się mnie przekonać do wyjazdu na weekend do Wisły. Może nie cudem a wielodniowym łażeniem za mną i błaganiem, żebyśmy wspólnie, rodzinnie mu pokibicowali. Kartą przetargową była wyżej wspomniana Dominika. Miała spędzić z nami czas a jakby już tak bardzo mi się nudziło, miałam zapewnioną rozrywkę. No i zgodziłam się. W taki sposób znalazłam się w jadącym samochodzie na skoki. 

    Ja. Na skoki. Ja to mogę wykonać skok do łóżka i na pewno dostałabym więcej punktów za lądowanie od nich. 

    Jedziemy na dwa samochody. Ja, Tosia i Dominika w jednym oraz Rozalia z Ignacym w drugim. Chodź szczerze mówiąc dalej boje się, że w jednym kawałku to oni nie dojadą. Na moje usta wpływa delikatny uśmiech, kiedy słyszę melodię do Cruel Summer Taylor Swift. Spoglądam w lusterko a mój wzrok spotyka się ze spojrzeniem mojej siostry. Mruga do mnie zaczepnie na co kręcę głową ze śmiechem. Po chwili cała nasza trójka drze się w niebogłosy do utworów naszej ulubionej piosenkarki. Wsłuchuję się w tekst, który znam na pamięć. I nie wiem dlaczego, ale przez myśl przelatuje mi stwierdzenie, że to lato może być na prawdę okrutne. 

                           ***

- Rusz dupe- słyszę nad uchem. 

- Nie ma mnie, przyjdź później, nara- odpowiadam zakładając na głowę poduszkę. Przewracam się na brzuch w nadziei, że intruz raczy wyjść z tego pomieszczenia. Otóż nic bardziej mylnego. 

       W jednej chwili czuję jak łapię mnie za kostki i ciągnie w swoją stronę. Moje oczy gwałtownie się otwierają. Jestem pewna, że mają wielkość jak piłki do golfa. Rozpaczliwie próbuję się czegoś złapać lecz na próżno. W tej samej chwili ląduję tyłkiem na podłodze. Spoglądam w górę na mojego oprawce.

- Rodzina nigdy Cię nie skrzywdzi, mówili- gadam, wstając z podłogi, z rąk otrzepuję resztki kurzu- duża rodzina to skarb, nigdy nie zostaniesz sam, mówili- ciągnę dalej odwracając się w kierunku tego pajaca- gówno prawda!- wołam na całe gardło. 

      Ignaś przykłada sobie rękę do twarzy i zaczyna się śmiać. Co ja mówię śmiać. Dostaje takich spaz, że boję się, że zaraz zasika cały dywan. Ten frajer będzie się tłumaczyć w recepcji. Kątem oka widzę jak Dominika odwraca się w stronę okna i próbuje ukryć chichot.

- I ty przeciwko mnie?- rzucam w jej stronę.

- Zawsze słoneczko- odwraca się do mnie.

    Ręce mi opadną. Mrużę oczy i spoglądam w jej kierunku. Prostuję plecy i zakładam ręce na piersi.

- Ty i ja- mówię pokazując palcem najpierw na nią potem, na siebie- dzisiaj, punkt 20 za hotelem. 

       Dziewczyna przyjmuję taką samą postawę co ja. Podchodzi do mnie. Jest niższa przez co musi podnieść głowę lekko do góry, żeby spojrzeć mi w oczy. Wyciąga w moim kierunku swoją dłoń. 

- Zgoda- odpowiada. 

     Łapię ja za dłoń i mocną potrząsam w górę i w dół.

- Ja pierdole- słyszę krzyk mojego brata. Chłopak stoi teraz w progu pokoju- Rozalia! Gdzie mój popcorn.

Gwiazdy w Twoich oczachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz