Nie miałam najmniejszej ochoty wstawać dzisiaj z łóżka. Nie byłam w stanie oderwać wzroku od szafki, w której zamknęłam te pieprzone lekarstwa. Po cichu warknęłam pod nosem, będąc coraz bardziej zdenerwowana i odwróciłam się w kierunku łóżka, na którym smacznie spała Dominika. Zamknęłam oczy z nadzieją, że sen wreszcie przyjdzie. Tak się jednak nie stało. Miałam wrażenie, że pieką mnie plecy. Przed oczami pojawiała mi się twarz rozstrojonej mamy. Przygryzłam wargę i podniosłam się do siadu.
Podeszłam do walizki, bo byłam zbyt leniwa, żeby na tydzień się rozpakować. Wyjęłam czarne jeansy i chwyciłam bluzę Pawła. Ubrałam się szybko, otworzyłam drzwi balkonowe i wyszłam na zewnątrz. Obierałam się rękami o balustradę, podniosłam głowę do góry i wpatrywałam się w niebo. Słońce powoli wschodziło. Szukałam w pierwszych promieniach słonecznych odpowiedzi. Jakiejś wskazówki. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Nie spadła gwiazdka z nieba. Nie przyszło mi żadne powiadomienie na telefonie. Nie było żadnego sygnału.
Nie zastanawiając się dłużej, weszłam po cichu do środka. Złapałam moją czarna torbę. Schowałam do niej portfel, pieniądze, butelkę wody i dokumenty. Miałam już wychodzić z pokoju kiedy zawróciłam. Zaścieliłam łóżko, usiadłam na nim i wyrwałam z notesu kartkę. Zostawiłam na niej widomość, a papier ułożyłam na mojej poduszce. Założyłam na głowę kaptur, który zasłaniał większość mojej twarzy i wyszłam z apartamentu.
Po drodze weszłam do piekarni, gdzie kupiłam drożdżówkę. Na telefonie sprawdziłam rozkład autobusów i jedząc śniadanie ruszyłam powolnym krokiem w stronę przystanku. Żeby dojechać do celu, musiałam przesiąść się dwa razy, a potem iść jeszcze co najmniej przez dwadzieścia minut. Jednak wiedziałam, że będzie warto.
Zawsze byłam strachliwa. Bałam się wielu rzeczy. I mimo tego, że od wielu miesięcy słyszałam, że jestem na prawdę dzielna, wiedziałam że to nie jest prawda. Byłam skończonym tchórzem. I kolejny raz zamiast zmierzyć się z problemem uciekałam. Bo kiedy robi się zbyt poważnie zawsze to robię.
***
POV. Paweł
- Andrzej, jak zaraz nie wyjdziesz z tej pieprzonej łazienki, to przysięgam, że wywarze te drzwi- krzyczał Kacper. Od piętnastu minut walił pięścią w drzwi, jednak Andrzejowi, nie robiło to różnicy.
Spojrzałem na Jarka, który brzdękał coś na gitarze. Chłopak próbował ukryć uśmiech, jednak niekoniecznie mu to wychodziło. Ja jednak nie byłem na tyle dyskretny.
- Frajer-powiedział do mnie Juroszek. Parsknąłem śmiechem, na co chłopak wkurzył się jeszcze bardziej.- Policzę do dziesięciu, jak nie wyjdziesz zanim skończę, pójdę do trenerów i powiem, że zamiast spać grasz w gry!
- To cios poniżej pasa!- wykrzyknął Andrzej, stojąc w drzwiach łazienki.
- No i chuj-powiedział mu Kacper, wypychając go z łazienki. Andrzej poleciał na ścianę, waląc w nią czołem.
Jarek wybuchnął niekontrolowanym śmiechem, na co ja sam nie mogłem się opanować. Stękała usiadł na łóżku masując swoje czoło.
- Będę miał siniaka-skwitował.
- Trzeba było nie urządzać koncertu w łazience, kiedy mieszkasz jeszcze z trzema innymi osobami- powiedział mu Jarek, posyłając pewne politowania spojrzenie.
- 1:0 dla Krzaka- wyciągnąłem dłoń w jego kierunku. Chłopak zaczął eksponować swoje chude ręce, chwaląc się mięśniami.
- Co Ty.. - zaczął Kacper, gasząc światło.- Albo wiesz co nie, nie zapytam się. Tak mi będzie lepiej.
CZYTASZ
Gwiazdy w Twoich oczach
FanfictionBlisko 19-letnia Michalina ma określony plan na swoje życie i trzyma się go wbrew wszystkim przeciwnością. Po ciężkim dzieciństwie razem ze swoim rodzeństwem i mamą szykują się do jednego z najważniejszych dni w ich życiu. Jej najstarsza siostra bie...