Nowy tydzień, nowe wyzwania...

36 7 4
                                    

W poniedziałek weszłam do pracy jakby nigdy nic. Pełna nadzieji, gotowa na nowe wyzwania i uśmiechnięta. Każdemu mówiłam „dzień dobry" z uśmiechem na twarzy i każdy witał mnie tak samo radośnie. Tak było do momentu, dopóki na horyzoncie nie pojawił się dupowłaz Mareczek.

- Cześć Gośka, co tam słychać po weekendzie?

- Dobrze. Dziękuję - odpowiedziałam kulturalnie i kontynuowałam. - a co u ciebie?

- Masę roboty, przez zabójstwo dyrektorki.Od rana znowu są tu prokurator z jakimś detektywem i gościem od ubezpieczeń. Podobno, jeśli był to wypadek przy pracy to mąż Sperczyńskiej może starać się o odszkodowanie od firmy. No wiesz? Nie dość, że podobno i tak miała wysoka polisę to jeszcze ten nierób zgarnie kasę z polisy pracowniczej.

Kuźwa i mój dobry humor znikł. Mało to ludzi węszy koło wypadku Mielonki, jeszcze jakiś ciul od ubezpieczeń musi się tu kręcić?

- Gdzie są? I jakie zabójstwo? - zapytałam odważnie.

- W konferencyjnej razem z prezesem, póki co - już miałam zakończyć te rozmowę i byłam gotowa odejść, ale Mareczek kontynuował. - ale co do zabójstwa. Dzisiaj wypłynęły nowe fakty. Podobno buty dyrektorki zostały wysłane do analizy kryminalistycznej, bo jej obcasy były złamane w dziwnym miejscu, a przecież się nie zmieliły. Mówi się, że nogi dyrektorki oraz stopy były w całości, czyli nie dotarły do śruby mielącej.

- Marku skąd ty to wszystko wiesz?
Marek uśmiechnął się i wyszeptał.

- Rozmawiałem z Panem Rysiem. Wiesz jaki on pleciuga, syn podobno z nim rozmawiał wczoraj, bo ciało dyrektorki wydobyto w sobotę a wczoraj już je badano. Pan Rysio wszystko wie, syn mu mówił, idź się go zapytaj. - puścił mi oko Marek.

Nie wiedzieć, dlaczego, ale Marek był jakoś wyjątkowo miły. Tak samo miły jak kiedyś zanim zaczął spółkować z Mielonką.

- Marku, powiedz mi jakim cudem pan Rysio ci tak łatwo wszystko wyśpiewał?

- Nie wiem. - wzruszył ramionami - pewnie lubi plotkować. Dobra muszę lecieć, bo czeka mnie zmiana stanowiska. Dyrektor Andrzej nie chce mieć asystenta ani nic. Mówi, że mu sekretarka wystarczy. Ty jesteś teraz kierownikiem działu po Andrzeju a ja chyba stracę pracę. Wezwali mnie do działu kadr. - zmartwił się Marek.

Żal mi się go trochę zrobiło, w sumie nie był taki zły. Był wredny to fakt, ale miałam wrażenie, że to przez Mielonkę taki był, bo ona ciągle go publicznie podpuszczała do różnych rzeczy.

- Może nie będzie tak źle? - próbowałam być miła.

- Gośka, daj spokój. Wiem, że mnie nie lubisz i z ochotą się mnie pozbędziesz. Lecę, kadry na mnie czekają, narka. - krzyknął już z odległości, bo cały czas szedł w kierunku kadr.

Stałam chwilę i myślałam co dalej? Jednak moja natura osoby działającej a nie zawieszonej w czasoprzestrzeni kobiety nie pozwalała mi stać i czekać na najgorsze. Ruszyłam dziarsko w stronę sali konferencyjnej.
Nie weszłam do niej od razu tylko postanowiłam posłuchać chwilę pod drzwiami o czym toczy się rozmowa.

- No dobrze już wiemy, że dyrektor Sperczyńska miała dwie polisy ubezpieczeniowe, zakładową i prywatną, która obejmowała ją i męża. Jednak zastanawia mnie fakt, dlaczego ta zakładowa jako beneficjenta ma wpisanego Marka Koniecznego, który przecież nie jest jej mężem. - usłyszałam głos, którego nie poznawałam.

- Nie wiem, ale podobno Marek Konieczny był kochankiem pani dyrektor o czym wie cały zakład. - powiedział głos prezesa.

- Ale tak po prostu przepisała polisę na kochanka? - zapytał prokurator.

Zmielona ZbrodniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz