Poznajmy lepiej Gosię

22 5 0
                                    

Wiem, ze to mało istotne, ale ja naprawdę staram sie rogryźć ludzi co wymyślają nazywy sklepów. No bo jak można nazwać sklep, który ma ceny z kosmosu "Żabka"? Dla mnie to "Ropucha", "Stokrotka" to " Chwast" a "Biedronka" to właśnie " Robal". Robal miał niskie ceny, ale wysokie koszty konsumcji mojego cennego czasu.

Szybko przebiegłam przez sklep , kupiłam wszystko co potrzebne, żeby zrobić "Chińszczyznę a'la Gosia" i po godzinie cieszyłam sie orientalnym daniem z polską kiełbasą. Tak, ja mogę jeść kiełbase w każdej postaci. Tym razem kupiłam coś innego niz kiełbaska wyborna i zajadając sie obiadem rozmyślałam nad sensem mojego pójścia do pracy.

"Rozjechana Mysz" piekla mnie i bolała, a chodzenie w sukiennkach i bez majtek do pracy było mało zabawne. W przypływie kolejnej fali bólu wybrałam numer telefonu pana Andrzeja i poinformowałam go, że nie przyjdę do pracy przez kilka dni, bo jestem chora, ale moge pracować z domu.

Andrzej sie zgodził a ja wlączyłam Netflix i postanowiłam sie zrelaksować.
Wybrałam jakiś serial i kryminalnych sprawach i zaczęłam oglądać. Fascynowało mnie jak nieustraszeni policjanci Nowego Yorku lub jakiegoś innego miasta z USA rozwiązują sprawy. Detektyw w tym filmie miał przygotowaną specjalną tablicę na której umieszczał zdjęcia podejrzanych i wskazówki do rozwiązania zagadki. Ja zaczęłam myśleć nad anonimami, które dzisiaj dostałam i wpadłam na rewelacyjny pomysł.

Jeśli chce się dowiedzieć, kto pisze do mnie te przeklęte listy to musze jakoś się skupić na tym problemie. Zamiast siedzieć z rozłożonymi nogami jakbym czekała na wjazd jakiegoś faceta między moje uda i zajadała się lodami. Nie czekałam na nikogo, ale wietrzenie „rozjechanej myszy" pomagało na ból i maść na odparzenia także.

Wstałam z kanapy, przyniosłam z kuchni tablice korkową na której miałam przyczepiać ważne dla mnie informacje. Niestety były na niej same rachunki. Usunęłam je i zastąpiłam dwoma listami. Zaczęłam się im przyglądać z myślami w głowie...

„Kto mogli je napisać i po co?".

Wzięłam komputer i weszłam na Facebook. Zaczęłam wyszukiwać ludzi, którzy ze mną pracowali a którzy mogliby mnie widzieć na mostku i szantażować.

Pierwszego na cel wzięłam Mareczka, o tak. Ten zakochany w jędzy "maślak" zdecydowanie mógł mieć coś do czynienia z tymi listami. Nie uważałam nadwornego dupowłaza za idiotę, co to, to nie. Marek był bardzo przystojny i bardzo inteligentny, ale niestety oczu mu zaszły piczką naszej dyrektorki, kiedy ta zaczęła zbierać go w delegacje. Na początku nawet go lubiłam i pijaliśmy kawę w socjalnym, ale...
Skopiowałam fotkę Mareczka do odpowiedniego pliku i zaczęłam szukać dalej.

Prezes nasze zacnej firmy Rudolf Kastrowski nazywany „Kastratem". Pseudonim nieadekwatny do niego, bo kastratem nie był, skoro dogadzał Sperczyńskiej, ale jego nazwisko pozwoliło naszym pracownikom na stworzenie jego uroczej ksywki. Widziałam go wtedy wychodząc z hali produkcyjnej. Ten to się lubił lansować na fajsie. Rudolf z dziewczyną, Rudolf z drinkiem, Rudolf z ... ah szkoda słów. Bywał w świecie i oczywiście między nogami naszej Mielonki.
Kolejne zdjęcie skopiowane. Może on mnie widział?

Grażynka z mojego pokoju. Niby miła niby cicha, ale takie są najgorsze. Milczą za szkłami okularów a potem trach, zabierają ci ostatni kawałek kiełbasy sprzed nosa w bufecie. Nie raz mi tak zrobiła, więc być może ona mnie szantażuje. Fotka skopiowana. Następną osoba był Ryszard Cichy, czyli pan Rysio. Był wtedy na hali jak schodziłam z mostku. Wiedział, że tam była a nic nie powiedział. Niestety nie było go na Facebooku, ale już jego syn tak. Wyszukałam jakąś rodzinną fotkę i popatrzyłam sobie dokładnie na Jana Cichego. Trzeba było przyznać, że był niesamowicie przystojny i miał kota.

Na jednym ze zdjęć siedział w fotelu z kotem na kolanach, który wyraźnie się do niego łasił. Facet co lubi koty, to jest gość.

Rozmarzyłam się.

Skopiowałam fotkę rodzinną, wycięłam z niej twarz pana Rysia i na wszelki wypadek skopiowałam też fotę Jana z kotem. A co mi tam? Też sobie go przyczepię na tablicy, będzie mi się miło na nią patrzeć.

Przez przypadek i przysięgam, że tak było, weszłam na profil Romana. O dziwo było na nim niewiele zdjęć, ale na jednym był z jakąś kobietą. Długonogą blondynką o wielkich... Oczach. Tuliła się do niego na tle lazurowej wody i białego piasku. Jakaś fota z wakacji. Roman wyglądał obłędnie. Okazało się, że ma wytatuowane nie tylko przedramiona, ale i całe ręce i klatkę piersiową.

Zastanawiałam się, kiedy on zdążył zrobić te tatuaże?

Blondynka była piękna, nie ma co się oszukiwać i pasowała do niego. On silny i wysoki, ona smukła i delikatna. Nie to co ja, biodrzasta lubiąca kiełbasę dobrze zbudowana kobieta. Tak, taka blondynka do niego pasowała.

Przeglądając galerię natchnęłam się na jeszcze jedno zdjęcie. Jakiś wypad na imprezę czy coś. Kiedy przyjrzałam się dokładniej nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Zdjęcie było datowane na zeszły rok. Było na nim kilku mężczyzn i kobiet. Tymi mężczyznami byli prezes mojej firmy, pan Rysio, ojciec Romana, dyrektor Sperczyńska obejmująca jakiegoś faceta, więc to musiał być jej mąż, bo nie obejmowałaby kogoś publicznie oraz pani Grażynka i jeszcze kilka osób, których nie znałam.

Najważniejsze było skąd pochodziło zdjęcie. Z gali wręczania „Złotej Paróweczki" dla najlepszych pracowników naszej firmy. Mnie na niej nie było, bo moja kuzynka z Gdańska brała ślub i musiałam jechać na to wesele. 

Zmielona ZbrodniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz