XXVI

1.3K 59 0
                                    

Idziesz ulicą z Jungkookiem u boku. Odwracając głowę w bok, patrzysz w górę i widzisz go w białej koszulce i spodenkach do koszykówki. Mimo że nie zamierzał zostać na dłużej, na szczęście miał swoją torbę na siłownię w samochodzie, a co za tym idzie strój do ćwiczeń, w który mógł się przebrać. Trzeba było przyznać, że dobrze wyglądał w swobodnym, wyluzowanym stroju.

Od czasu do czasu zerka na ciebie, chcąc zapytać, dokąd go zabierasz. Może powiedzenie mu, że zabierasz go do jakiegoś „wyjątkowego" miejsca, nie było dobrym pomysłem, bo tylko go to zaciekawiło. Kiedy wyszłaś z domu, zaproponował, że poniesie kosz, który wzięłaś. Nawet jeśli odmówiłaś uprzejmego gestu, odebrał ci go i poszedł dalej, zanim zdał sobie sprawę, że nie wie, w którą stronę iść.

Tym razem świeci słońce, ale nie jest ostre, wystarczająco ciepłe, aby było w sam raz. Na wierzchołkach drzew śpiewają ptaki. Wciągasz głęboki oddech, rozkoszując się czystym powietrzem wypełniającym twoje płuca i to natychmiastowo sprawia, że czujesz się bardziej zrelaksowana niż jesteś. Jesteś prawie zaskoczona, że nie słyszysz ogłuszającego gwaru ruchu ulicznego ani głośnych rozmów ludzi. Spokojna cisza byłaby niepokojąca, gdyby nie znajomość tego miejsca.

Po kilku zakrętach stajesz przed rzeką. Zwracając się do Jungkooka, widzisz, jak jego oczy rozszerzają się z rozpoznania.

- Chcesz usiąść? - po prostu kiwa głową, z wciąż utkwionymi oczami w wolno płynącej wodzie.

Wyciągasz koc z kosza i rozkładasz go. Jeden po drugim wyciągasz jedzenie, które spakowałaś w domu i też je układasz. Kiedy Jungkook w końcu odwraca wzrok od wody i kieruje go na ciebie, jego oczy się rozszerzają, tworząc charakterystyczny wyraz zaskoczenia.

- Skąd to wszystko się wzięło?

- Magia - imitujesz palcami wybuchające fajerwerki, ale on nie wygląda na przekonanego. - Zapakowałam je w domu... a przez spakowanie mam na myśli, że ukradłam ze stołu i wepchnęłam do tego kosza. Naprawdę chciałam cię tu przyprowadzić, a nie jadłeś śniadania. Dwie pieczenie na jednym ogniu.

- Bardzo mądrze... Czy to ma być piknik? - uśmiecha się siadając obok ciebie, patrząc na jedzenie.

- Jasne... albo może to być przyjęcie z herbatą u królowej. Może to być wszystko, co tylko twoja wyobraźnia chce.

- Jak randka?

Zatrzymujesz się, by spojrzeć na jego figlarny uśmieszek, a uśmiech znika z twojej twarzy. - Śmiało, zrujnuj zupełnie normalny moment.

- „Zrujnuj zupełnie normalny moment"? Daj spokój, nie sądzisz, że umówienie się ze mną na randkę byłoby normalne? - pyta gorliwie, sprawdzając język ciała w poszukiwaniu jakichkolwiek znaków.

- Cholera, nie! - twój nos się marszczy.

- Więc powiedz mi, nie umówiłabyś się ze mną, nawet gdybym był ostatnim żyjącym człowiekiem? - jego oczy błyszczą w porannym słońcu.

- Technicznie, nie istniałabym, gdybyś był ostatnim żyjącym człowiekiem. Więc... nie.

Wybuchasz śmiechem na jego osłupiałe spojrzenie, ale jednocześnie cieszysz się, że uniknęłaś pytania. Czy chciałabyś się z nim umówić? Potrząsasz głową, próbując zgubić irracjonalną myśl.

- Teraz jedz, bo inaczej cała ta kradzież pójdzie na marne.

Bierze kanapkę i zaczyna ją chrupać. - Miri... wydajecie się być bardzo blisko. Jest twoją przyjaciółką z dzieciństwa?

Przestajesz żuć, jedzenie przesuwasz na jedną stronę policzka, trochę zaskoczona jego zainteresowaniem. - Nie próbuj żadnej ze swoich gierek. Nie jest w twoim typie. Ale głównie dlatego, że jest moją przyjaciółką.

Mr. BossOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz