Rozdział 17

129 17 21
                                    

Piątek, 4 sierpnia


Pierwsze promienie słońca leniwie zaglądały do niewielkiego pokoju przez na wpół rozsunięte zasłony. Okno było otwarte, dzięki czemu do środka docierał śpiew ptaków zmieszany z odgłosem przejeżdżających samochodów. Martin Evans mieszkał przy umiarkowanie ruchliwej ulicy, dlatego to odgłosy natury wygrywały tę z pozoru nierówną bitwę. Gdyby było inaczej, nie uchylałby okna na noc.

Mimo że dochodziła dopiero siódma rano, on był już w pełni gotowy, żeby wyjść do pracy. Długimi susami opuścił pokój, w którym mieszkał praktycznie od urodzenia. Jego matka spała w sypialni obok, dlatego starał się nie hałasować. W zeszłym roku miała wypadek w pracy, co zmusiło ją do przejścia na rentę. Nigdy im się nie przelewało, ale to wydarzenie przekonało Martina, żeby zamiast szukać jakiejś posady, która by mu się podobała, po prostu wziął pierwsze, co się nawinie. Nigdy nie lubił się uczyć, więc jego wybór już na wstępie był ograniczony. W ten sposób został kurierem w jednej z największych firm spedycyjnych na świecie. Doskonale znał rozkład dróg w Waszyngtonie, nigdy nie brał udziału w żadnej kolizji i podobno wyglądał na sympatycznego. To wystarczyło, by go zatrudniono. Wciąż dziwił się, że przyszło mu to tak łatwo.

Zajrzał do kuchni tylko po to, by wypić szklankę wody. Nie jadał śniadań w domu. Wolał po dwóch lub trzech godzinach pracy kupić sobie coś po drodze. Zazwyczaj jeździł po tej samej trasie, więc miał kilka swoich ulubionych sklepów. Na samym początku wybierał pobliską piekarnię, ale tamtejsze kolejki za bardzo go spowalniały, więc przerzucił się na miejsca z kasami samoobsługowymi.

Przeszedł na tyły parterowego domu, by dostać się do garażu. Stał tam jedynie służbowy samochód dostawczy, którym rozwoził przesyłki. Stare auto matki znajdowało się na podjeździe. Było w takim stanie, że potencjalny złodziej nie ukradłby go z obawy przed tym, że nie będzie w stanie go odpalić. Chwilowo nie było ich stać na nic lepszego, a Martin doskonale wiedział, że nie zmieni się to przez długi czas. Może, gdy matka odzyska pełną sprawność i wróci do pracy. Istniało jednak ryzyko, że to nigdy nie nastąpi.

Cicho zamknął drzwi oddzielające zagracony garaż od reszty domu. Nacisnął odpowiedni guzik na pilocie, a światła brunatnego auta na moment rozbłysły. Promienie słoneczne docierały tutaj jedynie przez małe okienko znajdujące się tuż pod sufitem, ale to nie przeszkadzało Martinowi w bezszelestnym przemieszczaniu się w pogrążonym w półmroku pomieszczeniu. Dokładnie wiedział, gdzie znajduje się każda torba, skrzynka i karton. Gdyby coś zniknęło, od razu by się zorientował.

Sięgnął do drzwi kierowcy, ale ich nie otworzył. Zamiast chwycić klamkę, wyjął z kieszeni krótkich spodenek dzwoniący telefon. Na wyświetlaczu zobaczył jedynie nieznany ciąg cyfr. Nic nowego. Ludzie często dzwonili, żeby dowiedzieć się, o której godzinie przywiezie ich paczkę. Był pewien, że również tym razem o to chodzi, więc od razu odebrał.

– Halo?

Oparł się plecami o drzwi auta. Zawiesił wzrok na stojącej w kącie garażu skrzynce z narzędziami. Zanim ojciec ich zostawił, zdążył nauczyć Martina kilku podstaw majsterkowania. Mimo że rzadko kiedy psuło się u nich coś takiego, co chłopak potrafiłby naprawić, granatowa powierzchnia skrzynki i tak nie była pokryta kurzem.

– Czy rozmawiam z panem Martinem Evansem?

Znużony kobiecy głos nie brzmiał ani trochę znajomo. Martin zmarszczył brwi. Klienci dostawali w wiadomościach jego numer telefonu, ale nie imię i nazwisko. Najwidoczniej tym razem wcale nie chodziło o żadną przesyłkę. To dziwne. Rzadko kiedy kobiety dzwoniły do niego prywatnie, szczególnie odkąd skończył szkołę średnią. Nie przypominał sobie, by ostatnio dał jakiejś swój numer telefonu.

FachowiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz