Rozdział 20

147 17 50
                                    

Niski budynek komisariatu tonął w popołudniowym słońcu. Wyglądał dokładnie tak, jak kilka dni temu, gdy Jett przyjechał tu złożyć zeznania. Wtedy było mu do śmiechu. Nie z powodu sprawy, ale z uwagi na to, kto ją prowadził. Tyle kobiet w Waszyngtonie, a on musiał wkurzyć akurat policjantkę. Gdyby wiedział, nie zaczepiłby jej w klubie, a tym bardziej nie umówiłby się z nią na randkę. Wolał trzymać się z daleka od glin. Przez myśl mu nie przeszło, że pani detektyw po godzinach może bawić się aż tak dobrze. Była tam jedną z najbardziej wstawionych kobiet. Właśnie dlatego do niej zagadał.

To z uwagi na ich beznadziejną randkę przyszedł teraz na komendę. Nie raz przekonał się, że odrzucone kobiety chętnie się mszczą. Ta tutaj miała do tego doskonałą okazję. Nie zamierzał zostać kozłem ofiarnym tylko dlatego, że ktoś poczuł się urażony. Na pierwszym przesłuchaniu wyraźnie chciała mu coś wmówić. Nie dał się, ale wciąż mogła wykorzystać przeciwko niemu nawet to, czego nie powiedział. Musiał być krok przed nią i zareagować już teraz.

Przepchnął się w przejściu obok jakiegoś dzieciaka. Chłopak był wyższy od niego o głowę, ale co najmniej o połowę węższy w ramionach. Jett praktycznie wepchnął go we framugę, po czym pognał do recepcji, nie oglądając się za siebie. Od razu poczuł na sobie wzrok policjantki po trzydziestce, która akurat rozmawiała przez telefon. Nie zdziwiło go to. Na jej miejscu też zwróciłby na siebie uwagę.

Z łobuzerskim uśmiechem podszedł do wysokiej beżowej lady, zza której było widać jedynie głowę i ramiona policjantki. Żałował, że tylko tyle. Gdy sięgnęła po kartkę, by zapisać coś, co usłyszała w telefonie, Jett wychylił się lekko w stronę przestrzeni za recepcyjną ladą. Nie był jednak w stanie zobaczyć nic więcej niż wcześniej. Teraz pozazdrościł wzrostu chłopakowi, z którym zderzył się w drzwiach wejściowych, a który właśnie pojawił się w holu.

Odkrzyknął, ale policjantka na niego nie spojrzała. Nie miał całego dnia i nawet nie chciał tu być. Po prostu musiał, tak dla świętego spokoju. Rozejrzał się wokół i nie natrafił na żadną osobę w mundurze. Dwoje ludzi siedziało na plastikowych krzesełkach przyczepionych do ściany na prawo od recepcji. Zarówno starsza kobieta, jak i mężczyzna około trzydziestki wpatrywali się w telefony komórkowe. Między nimi było jedno wolne miejsce. Jett skorzystał z tego, że policjantka akurat odwróciła się do niego plecami, i ruszył w lewo, do schodów.

– Co pan robi?!

Jett zatrzymał się i spojrzał przez ramię w stronę recepcji. Ciemnowłosa kobieta już nie rozmawiała przez telefon, tylko uważnie mu się przyglądała. Po ułożeniu jej ramion mógł domyślić się, że opierała dłonie na biodrach. Jego wyobraźnia nigdy go nie zawodziła, więc lada recepcyjna zasłaniająca widok nie była aż takim problem. Mimo tego wolałby, żeby jej nie było.

– No jak to co? – zapytał rozdrażniony. Policjantka nie odpowiedziała, więc odwrócił się do niej przodem. Nadal tylko wlepiała w niego duże oczy. Może odebrało jej mowę. – Załatwiam swoje sprawy.

– Sam nic pan nie załatwi, proszę natychmiast tu wrócić.

– A pani zawsze taka władcza, co? – mruknął, posłusznie wracając na poprzednie miejsce. Zrobił to na tyle głośno, żeby mogła to usłyszeć. Gdy uniosła brwi i prychnęła, uśmiechnął się półgębkiem. – Wie pani, to my mamy...

– Przed chwilą spieszyło się panu do załatwiania swoich spraw.

Nie spodobał mu się ten ostry ton, ale postanowił być ponad to i nie reagować. Zanim odpowiedział, zerknął na smukłego chłopaka, który stał kilka kroków od niego. Dzieciak odwrócił wścibski wzrok w drugą stronę, ale dla Jetta było to za mało. Jego cierpliwość się skończyła. Gdy dostrzegł na koszulce chłopaka małe logo kurierskiej firmy, miał ochotę za nią szarpnąć i powiedzieć mu kilka cierpkich słów. Nie znosił kurierów. Zawsze przywozili jego paczki w rozdartych kartonach.

FachowiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz