Pani Evans całkowicie zamilkła. Nawet jasny dowód na winę Martina nie skłonił jej do mówienia. Nie dbała o to, że syn pewnie znowu zrobi krzywdę jakiejś kobiecie. Co więcej, więzy rodzinne wcale nie chroniły jej przed odpowiedzialnością karną za utrudnianie śledztwa – jedynie małżonkom podejrzanych przysługiwał taki przywilej. Świadomość tego nie skłoniła pani Evans do mówienia. Nawet na komendzie nie zmieniła zdania. Zamiast tego oznajmiła, że bez prawnika niczego nie powie. Śledczy sporządzili protokół i pozwolili jej opuścić budynek, przy czym zapowiedzieli, że następnego dnia będą chcieli przesłuchać ją w towarzystwie wspomnianego adwokata. Mogliby na trzy doby umieścić ją w pomieszczeniu dla osób zatrzymanych, ale uznali, że na wolności będzie bardziej przydatna. Liczyli na to, że prędzej czy później doprowadzi ich do Martina, dlatego wysłali za nią nieumundurowanego funkcjonariusza.
Po odprowadzeniu pani Evans do wyjścia Vivien zajrzała do dyżurki. Chayse w międzyczasie poszedł do informatyka, żeby dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja z zabezpieczonym laptopem Martina. Wciąż nie mieli pojęcia, od czego rozpocząć poszukiwania chłopaka.
– Nadal nic? – Vivien skierowała to pytanie do oficera dyżurnego, który nawet nie odwrócił wzroku od monitora.
– Żaden patrol nie widział ani jego, ani auta.
Niewiele rzeczy irytowało detektyw Clyne tak bardzo, jak bycie ignorowaną. Zerknęła na zagracone przeróżnymi dokumentami biurko. Przesunęła jedną z teczek, a potem oparła dłonie na blacie, tym samym pochylając się w stronę kolegi. Gdy oficer Cresswell w końcu odnalazł jej oczy, posłała w jego stronę niewinny uśmiech. Zamiast go odwzajemnić, opadł na oparcie krzesła. Znali się od kilku lat, więc był już przyzwyczajony do jej gierek. Skoro jednak przestał wpisywać dane do komputera, to wcale nie był na nie tak odporny, jak myślał.
– Sprawdziłeś, czy mają jakąś działkę albo coś podobnego? Może gdzieś się schował.
– Nic takiego nie mają – odparł pewnie. – Ani oni, ani ich najbliższa rodzina.
– A najdalsza?
– Daj mi konkretne nazwisko, to sprawdzę.
Vivien westchnęła ciężko, a dyżurny wzruszył wątłymi ramionami, jakby wiedział, co zaraz usłyszy. Pogładził dłonią gęstą brodę, po czym wrócił do swoich obowiązków. Detektyw Clyne od razu się wyprostowała, ale jeszcze przez moment obserwowała starszego o ponad dziesięć lat kolegę. Awansował na oficera dyżurnego mniej więcej w tym samym czasie, w którym ona zaczęła pracę w wydziale zabójstw. Miała wrażenie, że zmizerniał od tamtego czasu. Zapuścił brodę, ale nawet ona nie była w stanie ukryć, że znacząco schudł, również na twarzy. Za każdym razem, gdy go widziała, jego zielone oczy coraz słabiej błyszczały, a zakola coraz bardziej zbliżały się do środka głowy. Mimo że Cresswell naprawdę dobrze wywiązywał się ze swoich obowiązków, to jednak od zawsze uważała, że nie nadawał się na to stanowisko. Przewlekły stres coraz mocniej odbijał na nim swoje piętno. Vivien była pewna, że te wszystkie zmiany, które w nim zaszły, mają związek z pracą, mimo że nigdy go o to nie zapytała.
– Nie mam konkretnego nazwiska – przyznała markotnie, jednak szybko wpadła na kolejny pomysł. – Może przejrzelibyśmy monitoring miejski? Wiadomo, o której godzinie był pod blokiem ofiary. Na pewno gdzieś niedaleko są kamery, więc przynajmniej zobaczymy kierunek, w którym pojechał.
– Powiem chłopakom, żeby to zrobili – oznajmił po chwili zastanowienia i stukania w klawiaturę.
Vivien nie chciała jeszcze kończyć tej rozmowy, ale dzwoniący telefon skutecznie uniemożliwił jej zadanie kolejnego pytania. Szybko zorientowała się, że dyżurny za chwilę znów będzie wolny, więc postanowiła zaczekać. Tak naprawdę nigdzie jej się nie spieszyło. Martin zapadł się pod ziemię, a jego wina była tak oczywista, że uznała sprawdzanie pozostałych podejrzanych za zbędne. Wolała skupić się na jego poszukiwaniach.
CZYTASZ
Fachowiec
Mistero / ThrillerNowy dzień, nowy trup. Nic nadzwyczajnego w pracy detektywa wydziału zabójstw. Vivien Clyne widziała już dziesiątki martwych ciał. Topielec, wisielec, strzał z broni, ugodzenie nożem. Morderstwo, samobójstwo. Za każdym razem coś innego, ale efekt za...