Niedziela, 6 sierpnia
Powoli zbliżało się południe, gdy Martin Evans wychodził z bloku, w którym niedawno rozegrała się tragedia. Mimo że większość jego współpracowników odpoczywała w niedzielę, on zawsze chętnie pracował w ten dzień tygodnia. Przekładało się to na wyższą pensję, a w domu i tak nie miał co robić. Poza tym dzięki temu mógł częściej widywać panią Appleton, która była jedną z nielicznych osób w tej okolicy skłonnych płacić więcej za odbiór czy dostawę przesyłki w niedzielę. To pierwsza niedziela od dawna, kiedy nie stanął przed jej drzwiami. Jutro mijał tydzień od jej śmierci, a jej mąż już mieszkał z inną kobietą. Martin zupełnie tego nie rozumiał. On nigdy by tak nie zrobił. Pani Appleton była wyjątkowa, ta nowa kobieta nie dorastała jej do pięt. Teraz z daleka omijał to mieszkanie. Nawet nie zerkał w stronę drzwi.
Z pustymi rękoma zszedł po marmurowych stopniach dzielących wejście do budynku od chodnika. Zaparkował auto po drugiej stronie ulicy, jednak nie poszedł w jego kierunku. Zamiast tego skręcił w prawo i długimi susami pokonał kilkanaście metrów, by znaleźć się obok pani Broadhurst. Staruszka od dłuższej chwili stała z boku chodnika i opierała się ręką o gruby konar drzewa. U jej stóp znajdowały się dwie wypchane po brzegi reklamówki. Wpatrzona w swoje buty nawet nie zauważyła, gdy Martin do niej podszedł.
– Dzień dobry. Może pomogę?
– A, to ty, chłopcze – powiedziała z wyraźną ulgą po tym, jak gwałtownie podniosła głowę. – Czekam na syna, on mi pomoże.
– Ma pani syna?
– Mam, ale mieszka daleko – oparła po chwili. Zerknęła przez ramię, jednak żaden z przechodniów nie przykuł jej uwagi, więc znów skupiła się na młodym kurierze. – Przyjechał, żeby trochę mi pomóc.
– Może jednak wniosę pani te reklamówki? – zapytał nieprzekonany. Nigdy nie widział syna pani Broadhurst. Nawet nigdy o nim nie słyszał, mimo że staruszka często mówiła mu o swojej aktualnej sytuacji. Uznał, że pewnie wymyśliła tę historię właśnie teraz, żeby nie wyjść przed nim na niesamodzielną. – Akurat mam chwilę.
– Niech już będzie, skoro tak bardzo chcesz dźwigać.
Martin schylił się po dwie reklamówki. Mimo że codziennie nosił dziesiątki paczek w tę i z powrotem, i tak odczuł ciężar zrobionych przez staruszkę zakupów. Korciło go, żeby zajrzeć do środka toreb, ale nie mógł tego zrobić. Nie dość, że szedł krok przed panią Broadhurst, to jeszcze obie ręce miał zajęte. Zauważył tylko, że z jednej reklamówki wystaje jakiś środek do czyszczenia. Poza tym każdemu krokowi towarzyszył dźwięk obijającego się o siebie szkła.
– Gdzie jest pani syn? – rzucił przez ramię na moment przed wejściem do budynku. Chciał sięgnąć do domofonu, ale wtedy zgarbiona staruszka go wyprzedziła. Całe szczęście, bo nawet nie wiedział, pod który numer mieszkania zadzwonić, by wpuszczono go do środka.
– Szuka miejsca, żeby zaparkować samochód – odparła markotnie, otwierając mu drzwi za pomocą klucza.
To tłumaczenie wydało się Martinowi dziwne, ale postanowił się nie odzywać. To, że on bez problemu znalazł miejsce parkingowe, nie znaczyło, że każdemu się uda. Poza tym przyjechał tutaj jakieś piętnaście minut temu, może teraz sytuacja wokół bloku wyglądała inaczej. Na jego korzyść działało też to, że wiedział o istnieniu różnych alejek i niewielkich parkingów znajdujących za pobliskimi budynkami.
Weszli w głąb budynku i od razu skierowali się do windy. Musieli poczekać, aż ta zawiezie kogoś na trzecie piętro i dopiero później zjedzie na parter. W takich niskich budynkach Martin zazwyczaj wybierał schody, ponieważ pokonanie ich trwało krócej niż czekanie na windę. Tym razem zrobił wyjątek, żeby nie męczyć staruszki pokonywaniem stromych stopni. Na moment odstawił reklamówki na podłogę, żeby rozciągnąć ramiona.
CZYTASZ
Fachowiec
Mystery / ThrillerNowy dzień, nowy trup. Nic nadzwyczajnego w pracy detektywa wydziału zabójstw. Vivien Clyne widziała już dziesiątki martwych ciał. Topielec, wisielec, strzał z broni, ugodzenie nożem. Morderstwo, samobójstwo. Za każdym razem coś innego, ale efekt za...