Rozdział 32

126 14 45
                                    

Chayse z trudem unieruchomił jednego z mężczyzn. Przycisnął kolano do jego pleców i wykręcił mu rękę, na co tamten wrzasnął. Wolną dłonią poklepał się po pokrowcu na kajdanki, ale wtedy dotarło do niego, że przecież nie miał ich przy sobie. Rozejrzał się wokół, żeby upewnić się, że zostali sami w tej wąskiej uliczce. Gdyby ten chłopak, który okładał kogoś pięściami pod płotem, był nieco bystrzejszy, już dawno zdzieliłby Woodarda w potylicę. W najgorszym przypadku chwyciłby leżący kilka metrów dalej pistolet, który Chayse wytrącił szarpiącemu się napastnikowi z ręki. Chayse co rusz zerkał na broń, ale nie miał pomysłu, jak do niej sięgnąć. Na szczęście było tu nieco jaśniej niż w miejscu, w którym rozstał się z Vivien. Wszystko dzięki rozświetlonym oknom na wysokości pierwszego piętra i wzwyż. Te na parterze były zasłonięte roletami antywłamaniowymi – gdyby nie to, szyby pewnie zostałyby wybite.

Wyglądało na to, że chłopak w szarej bluzie uciekł w siną dal, zamiast gdzieś się na niego zaczaić. Skubany biegał wyjątkowo szybko. Na szczęście jego rosły kolega był znacznie wolniejszy, ale za to piekielnie silny. Chayse'a nadal bolała szczęka po tym, jak przyjął na nią cios. Przejechał językiem po zębach, żeby upewnić się, że żaden z nich się nie rusza. Wszystkie były na miejscu, ale czuł w ustach metaliczny posmak krwi. Spróbował wziąć głębszy oddech, ale powietrze nadal szybko opuszczało jego płuca. Od jutra dorzuci sobie więcej ćwiczeń wytrzymałościowych do treningu.

Woodard mocniej przycisnął rękę mężczyzny do jego pleców, przez co ten zasyczał z bólu. Wściekły wyrecytował szpetną wiązankę pod adresem śledczego.

– Przestań się... szarpać, to... może nie złamię... ci ręki – powiedział zdyszany.

Podczas gdy uciekinier groził mu w najlepsze, Woodard zastanawiał się, co właściwie powinien zrobić. Kucanie na środku ciemnej uliczki nie było najlepszym pomysłem, szczególnie że za chwilę mogli pojawić się koledzy schwytanego albo inni do niego podobni. Z kolei, wstając, ryzykowałby, że mężczyzna zdoła mu się wyrwać. Najbardziej martwił go leżący bezpańsko pistolet, którego za nic w świecie nie byłby w stanie dosięgnąć bez ruszania się z miejsca. W końcu wolną ręką wyciągnął telefon z kieszeni, żeby zadzwonić do Vivien. Zanim zdołał odblokować urządzenie, usłyszał głos służbowej partnerki.

– Tutaj! – zawołał, tym razem normując oddech.

Moment później usłyszał szybko stawiane kroki. Odwrócił głowę w stronę miejsca, w którym można było zejść ze znacznie szerszej drogi i wkroczyć w ten przesmyk. Jeszcze raz wołaniem wskazał Vivien, gdzie ma go szukać. Słabe światło latarki świadczyło o tym, że detektyw Clyne jest już blisko. Chayse nagle poczuł, że traci równowagę, więc przeniósł ciężar ciała na nogę, którą dociskał do pleców schwytanego mężczyzny. To skutecznie odwiodło nieznajomego od dalszego szarpania się. Chwilę później Woodard zacisnął powieki i gwałtownie opuścił głowę.

– Nie w oczy – jęknął, gdy jasne plamki opanowały cały jego umysł.

– Nic ci nie jest?

Vivien brzmiała na naprawdę przejętą, dlatego ostrożnie zerknął w jej stronę. Tym razem już nie celowała snopem światła w jego oczy, tylko na mężczyznę w czarnej bluzie. Nie widział wyrazu jej twarzy, ale wyraźnie słyszał, że odetchnęła z ulgą.

– Jest okej. Tam leży pistolet – wskazał głową odpowiedni kierunek, po czym dodał: – Zachciało mu się strzelać na oślep.

– Trafił cię?

Zaprzeczył, a Vivien bez słowa podała mu kajdanki. Sprawnie założył je zrezygnowanemu uciekinierowi, po czym najpierw sam dźwignął się z ziemi, a potem również jego zmusił do wstania. Vivien w tym czasie odnalazła wspomniany pistolet i ostrożnie podniosła go z chodnika. Nie miała, gdzie go schować, dlatego zdecydowała się włożyć go za pasek spodni. Wydawało jej się to lepszym rozwiązaniem niż chodzenie po ciemnej ulicy z bronią w dłoni.

FachowiecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz