xxx

101 7 1
                                    

Ostatni wdech,
Jest większy,
No bo kto mi zabroni?
Moje ciało już za chwilę będzie poniewierac się w agonii.
Jestem tchórzem,
A może jestem aż tak odważna.
Dla mnie ta sprawa jest jasna.
Jestem słaba,
Skoczę; nie poddam się,
O nie!
Tym razem dam radę,
Jest pusto.
Nikt mnie nie uratuje
I dobrze.
Kiedy już noga na barierce,
A lekkie powietrze w mojej ręce,
Na swoich wątlych dłoniach
Czuję inne,  silniejsze.
Nie niepewne, lecz zdecydowane,
One mocno łapią mnie za ramię.
Tak jakby nigdy miały nie puścić,
Nie chcę już więcej tego w sobie dusić.
Te dłonie cały czas tu są,
Nie puszczają,
Nie poddają się,
Są jak matka, która kocha,
Nie rani.
Objęły mnie w pasie,
Stawiają na gruncie.
Me oczy wciąż zamknięte, jakby czekały na to niepewne.
Wyrywam się,
Nie dam się tak zwieść,
Inni też mówili, że jest dobrze.
Dobrze nie było nigdy.
Kopię, rzucam się,
A dłonie nic,
Pozostają silne, mocne jakby ze stali.
Nic ich nie rozwali.
Próbuję wszystkiego,
Nawet płaczu.
One nie rozumieją.
Odwracam się do właściciela magicznych dłoni,
Nie mam siły,
To boli.
Łzy spłyneły razem z odwagą,
Wtulam się w jego ręce
I szepcze ciche "dziękuję" w podzięce.

Some mistakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz