rozdział 12

71 7 1
                                    

Usłyszałam przerażający dźwięk budzika. Popatrzyłam na zegarek i okazało się, że jest już dwunasta. Jak ja mogłam go nie usłyszeć skoro dzwoni od czterech godzin. Głupio tak trochę... Chciałam zejść z mojego łóżka, ale zawinęłam się w kołdrę i spadłam twarzą na podłogę. Czemu mnie to już nie dziwi? Zeszłam na dół i dopiero teraz przypomniałam sobie, że umówiłam się z tym idiotą na 12:30. O cholercia... jest piętnaście po. Brawo ja. W biegu zgarnęłam czarne spodnie i bluzkę z Spongebobem, szybko umyłam twarz i zęby. Chwyciłam miętowe converse i założyłam je na nogi. Zbiegając po schodach wiązałam jeszcze włosy w kucyka. Na chodniku przed domem byłam o 12; 27. Ja nie zdążę? Tylko jestem trochę głodna, mam nadzieję, że będzie tam jedzenie. Proszę, żeby tam było jedzenie.
- Wsiadaj Charlie. - nawet nie wiem kiedy przyjechał Louis.
Zdziwiłam się, że dzisiaj bez żadnych wyzwisk. Było mi nawet trochę przykro. Jechaliśmy w ciszy, którą w pewnym momencie chłopak postanowił przerwać.
- Nie mogłaś założyć jakiejś sukienki czy coś? - zapytał z pogardą.
Jej Lou się odezwał, tak się cieszę, że aż wcale.
- Czy coś. - odpowiedziałam.
- Masz się tam zachowywać, bo jak nie to inaczej pogadamy. - warknął.
- Będę robić co chcę i ty impotencie intelektualny mi nie zabronisz.- wystawiam mu język.- Max mnie obroni.
- Ten pedał nie da mi rady. - zaśmiał się.
- Sam jesteś debilu pedał. - nie będzie mi przyjaciela obrażał.
- Nie warcz tak mała, bo to mnie podnieca. - tym już ostatecznie zamknął mi buzię. Z idiotą nie wygrasz. - Poddajesz się?
- Nigdy, jeszcze wygram naszą wojnę. - odparłam.
- Jesteśmy. - powiedział, kiedy pojechaliśmy pod śliczny biały dom.- Spróbuj tylko coś odstawić to będziesz wracała do domu na piechotę, a blisko nie masz.
Przeszliśmy przez zadbany ogródek. Na spotkanie wybiegła nam mała dziewczynka. Byłam zaskoczona, kiedy mocno mnie przytuliła i weszła na moje ręce. Szkrab wtulił się w moją szyję.
- I oto kolejny dowód na to, że dzieci nie znają się na ludziach. - mruknął pod nosem mój "chłopak".
- Tak, mnie nawet nie zna a i tak woli od ciebie. Jest bardzo mądra. Na pewno Cię nie podmienili? - zapytałam uroczo.
- O jesteście dzieci. - przywitała nas Helen. Wycałowala swojego syna, a ten się skrzywil. Serio jak ja go nie rozumiem. Ile ja bym oddała za taką mamę.
- Cześć Charlie. - mocno mnie przytuliła. - Chodźcie na obiad.
Mała cały czas nie schodziła z moich rąk. Nareszcie jedzenie, tak!
- Słoneczko jak masz na imię? - zapytałam małej w drodze do stołu.
- Nancy. - odpowiedziała i schowała główkę w zagłębieniu mojej szyi.
Kiedy szliśmy Lou objął mnie ręką w tali, chciałam się wyrwać, jednak Nancy mi to uniemożliwiła.
Przy stole zostałam przedstawiona całej rodzinie, wszyscy mnie ściskali i składali kondolencje w związku z tym, że jestem z ich synem, bratem. Poznałam tyle osób i imion, że mało które pamiętam. Zabrali mi Nancy i położyli skarba spać. Jedliśmy pyszny obiad. Po obiedzie i deserze zaczęliśmy gadać o wszystkim i niczym. W pewnej chwili Caroline wyciągnęła albumy ze zdjęciami z dzieciństwa. Zaczęliśmy je oglądać. Parenaste z nich przedstawiało małego, nagiego Louisa.
- Teraz to masz chyba większego. - powiedziała żartobliwie Naomi.
- Eeeee chyba nie.- odpowiedziałam i zaczęłam się zachodzić, a razem ze mną reszta towarzystwa.
- A właśnie, że tak. - powiedział wściekły i cały czerwony.
Dałam mu buziaka w policzek przy okazji szepczac na ucho: oboje wiemy, że to prawda. Jego mina? Bezcenna. Cały stół zrobił tylko głośne aww, a Louis był wściekły przez resztę wieczoru. Ups... chyba wracam na piechotę.

Some mistakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz