Dodatek: Historia pewnej dziewczyny

92 14 7
                                    

Mówi się, że rodziny się nie wybiera. Jednak mój przypadek pokazuje, że to nie zawsze jest prawda.

Nazywam się Ines Oikawa, a swoją rodzinę wybrałam mając zaledwie pięć lat.

Byłam wtedy dzieckiem, więc moje wspomnienia z tamtego okresu są dość niewyraźne, ale jest kilka rzeczy, które pamiętam bardzo dobrze. Nie jestem pewna, jak wyglądało moje pierwsze spotkanie z Koushim, ale wiem, jak się wtedy czułam. Mojej dziecięcej wersji Koushi wydawał się zabawny, miły i po prostu fajny. Był inny niż dorośli, których spotkałam do tej pory. Czułam, że traktuje mnie poważne, a nie jak upierdliwego smarkacza.

Później po powrocie do sierocińca długo wyobrażałam sobie, jak mój nowy przyjaciel zabiera mnie do siebie i pozwala zamieszkać w swoim wielkim domu z dmuchanym zamkiem na podwórku, basenem z piłkami oraz stadniną koni obok. Tak, konie były obowiązkowe. Chociaż wtedy to były dla mnie kucyki na wzór tych z My Little Pony.

Dziś wiem, że to było nierealne marzenie. W końcu Koushi znał tylko moje imię. Nie wiedział, kim jestem i gdzie mieszkam. Myślę, że wtedy też podświadomie o tym wiedziałam. Ale zawsze fajnie pomarzyć, prawda?

Uwierzycie więc jakie było moje zdziwienie, kiedy pewnego dnia ponownie spotkałam tego mojego boga wśród dorosłych w jakieś przypadkowej kawiarni, do której zostałam zabrana w ramach jakiejś tam nagrody? Nie pomyślałam wtedy, że Koushi może mnie nie pamiętać. Po prostu do niego podbiegłam i przywitałam się, jak z długo niewidzianym przyjacielem. Serio, jestem pełna podziwu i zażenowania jednocześnie dla moich dziecięcych wybryków.

Tego dnia poznałam również Tooru, który był dla mnie dziwny. Śmieję się w głos, kiedy to piszę, ale naprawdę tak było. Tooru był tak specyficzną osobą dla pięcioletniej mnie, że nie wiedziałam, jak się przy nim zachować. Może dlatego przyjęłam taką defensywną postawę wobec niego?

Na szczęście Tooru okazał się kolejnym zabawnym i po prostu fajnym dorosłym. Uwielbiałam z nim rozmawiać. Głównie dlatego, że to było śmieszne. Poza tym wprawiało to Koushiego w dobry humor, a to nagle wydało mi się bardzo ważnym zadaniem. Chciałam uszczęśliwić Koushiego. Nie wiem do końca dlaczego. Może wyczułam, że łączy nas pewna doza wewnętrznego smutku, który na co dzień ukrywaliśmy przed światem.

To teraz brzmi, jakbym była super mądrym dzieckiem. Nie byłam, serio. Po prostu miałam szczęście i trafiłam na ludzi, z którymi łatwo było mi się porozumieć.

Po tym dniu moje życie powoli zaczęło się zmieniać. Pierwszym przejawem tego było to, że Koushi i Tooru zaczęli mnie odwiedzać w domu dziecka. Czasami był to tylko Koushi, ale najbardziej lubiłam, kiedy byli we dwoje. Dużo mnie nauczyli i nie mam tu na myśli tylko języka japońskiego i siatkówki.

Dni w sierocińcu dzięki nim przestały być takie monotonne i szarobure. To nie tak, że nie miałam żadnych przyjaciół, ale nigdy z nikim nie wchodziłam w głębsze relacje. Wiedziałam, że to może szybko się skończyć, kiedy jakieś dziecko znajdzie rodzinę, która go zechce. Jakoś nie wyobrażałam sobie, żeby to mnie miał ktoś adoptować. Prócz nierealnych wizji zamku i koni u Koushiego, nie miałam wizji siebie samej jako części czyjejś rodziny.

Aż pewnego dnia się to zmieniło. Miałam tylko pięć lat, a pozwolono mi wybrać, czy chcę być córką Koushiego i Tooru.

Jak mogłabym powiedzieć im nie? Przecież ich kochałam tak, jak tylko dziecko było w stanie.

Przeprowadzka była trochę przerażająca. Tooru i Koushi okazali się mieć naprawdę spory dom, chociaż bez zamków, basenów i jakichkolwiek zwierząt. Ale nie byłam rozczarowana, a raczej oczarowana. Jednocześnie bałam się, że coś zepsuję i już nie będą mnie chcieli.

My Lovesick Setters || OiSugaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz