Rozdział 44

410 16 0
                                    

- Pogrzało was?! - wydzieram się na całe gardło. - Odbiło wam?! - znów krzyczę, ale oni nic nie mówią. Cała trójka uparcie milczy i nie chce przyznać się do tego co zrobiła.

- Jesteście chorzy! Chorzy i obrzydliwi! - wypluwam z odrazą i odwracam wzrok. Nie moge na nich patrzeć. Obrzydliwi kłamcy.

- Prawda. - przemawia mój mąż i zwraca na siebie moją uwagę. Przez chwilę spoglądam na niego szeroko otwartymi oczami. On nie ma sobie nic do zarzucenia? Czuje się od nich lepszy albo umniejsza swoją rolę w całej tej pochrzanionej sytuacji?

Serio?

- Żartujesz? - pytam z niedowierzaniem. - Jesteś taki sam, jak oni! - wytyka w jego stronę oskarżycielsko palce, a potem przenoszę go na pozostałą trójkę. - Jesteś pieprzonymi kłamcami i oszustami. Nie mam ochoty słuchać waszych marnych wywodów. Wychodze. - warcze, podnosząc się na równe nogi. Rodzice mojego dawnego narzeczonego nie zbyt się tym przejmują. Ich syn natomiast w akcie desperacji upada z hukiem na podłogę i ląduje przede mną na kolanach.

- Wysłuchaj mnie! - składa ręce, jak do modlitwy i marnie prosi. - To nie tak jak myślisz! To wszystko przez niego! To przez niego musiałem być dla ciebie okropny! Nie chciałem, ale musiałem!

- Co? - unoszę obydwie brwi ku górze. O czym on do cholery mówi?!

- To on kazał mi taki być! Mówił, że należysz do niego i mam zrobić wszystko, abyś mnie znienawidziła! Z jednej strony próbowałem dostosować się do jego chorych warunków, a z drugiej próbowałem w jakimś stopniu cię przy sobie zatrzymać. Zamykałem cię w domu, ale każdego dnia martwiłem się o ciebie. Bałem się, że pewnego dnia znikniesz, a ja nie będę mógł cię znaleźć...

- Ron! - wrzeszcze jego imie, a potem go policzkuje. - Co ty pieprzysz?!

- To prawda! - wyrzuca, trzymając się za obolały policzek. - Nie mogłem sobie poradzić z myślą, że cię stracę, dlatego zdradzałem cię ze swoją sekretarką! - jęczy żałośnie, jakby to miało go w jakiś sposób usprawiedliwić.

- Pieprzyłeś ździrę ze swojego biura i masz czelność mówić, że to ze strachu?!

- Hermiona! - wypowiada błagalnie moje imie. - Ja dalej cię kocham i chce z tobą być! Od kiedy zniknęłaś, zrozumiałem, że wszystko spieprzyłem i powinienem o ciebie walczyć!

- Wyzywałeś mnie!

- Tak, ale nie wiedziałem, gdzie jesteś! Martwiłem się o ciebie! Chciałem, żebyś wróciła i żeby znów było, jak dawniej! Pamiętasz, jak cudownie było nam razem? - łapie mnie za rękę i desperacko ściska. Nie musze jej wyrwać, ani go ostrzegać. Ryk mojego męża przerywa jego żałosne wywody.

- Zabieraj od niej tę brudną łapę, albo ci ją odstrzelę. - czarnowłosy łapie pistolet i unosi go na wysokość ramienia rudowłosego. Ron natychmiast zabiera swoją rękę, ale jego usta się nie zamykają.

- Pamiętasz, jak było nam razem dobrze? Jak było nam razem w łóżku...

- Stul psyk! - brzdęk broni uderza o policzek mojego byłego chłopaka, a jego ciało zatacza się do tyłu. Rudowłosy wypluwa nadmiar krwi z ust i patrzy na punkt za mną z nienawiścią wypisaną na twarzy. Znajoma ręka obejmuje moją talie i zaborczo przyciąga do masywnego ciała. To mężczyzny, który jeszcze półgodziny temu był dla mnie wszystkim. Do mężczyzny, który potwornie mnie zranił i oszukał. Do mężczyzny, który nie czuje się winny i nie żałuje tego co zrobił. Do samego diabła panoszącego się ze swoimi krwawymi rządami po całej Hiszpanii.

- Puszczaj! - sycze, odskakując od niego jak oparzona. Robie dwa kroki do tyłu i morduje jego pełną lodu twarz. Do reszty go pogrzało?! Myśli, że po tym wszystkim może mnie tak po prostu dotykać?! Wykupił mnie, ale najpierw postanowił zniszczyć mi życie. Sprawił, że to przez niego mój niedoszły narzeczony torturował mnie psychicznie i fizycznie. - Drań!

Powiew Świeżości [Sevmione] 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz