rozdział 11

6.8K 149 5
                                    

Leżę w łóżku i myślę, minęły cztery dni od kiedy dostałam swój telefon. Od tego czasu facet od sernika się nie odezwał może to i lepiej. Nigdy nie umiałam rozmawiać z płcią przeciwną. Babcia zawsze powtarzała żebym dbała o swój pączek i oddała go temu jedynemu, który zawróci mi nie tylko w sercu, ale i w głowie. Który będzie dla mnie dobry, będzie przy mnie, a nie gdzieś obok. Gdy już znajdę tego jedynego, będę wiedziała. Moje serce zacznie wystukiwać inny rytm, a w brzuchu poczuje stado motyli które bedą chciały wzlecieć do słońca. Moja babka była bardzo mądrą kobietą. Sama miała tylko dziadka z którym była przez wiele lat, dziadek zmarł gdy moja mama przyszła na świat, zginął pod ciągnikiem a moi rodzice w wypadku lotniczym gdy lecieli na zasłużony urlop. Matula zajmowała się domem, a tatuś pracował w biurze projektowym. Podobno gdy się urodziłam to tata ze szczęścia krzyczał tak głośno, że pielęgniarki musiały go wyprosić z oddziału bo pobudził wszystkie noworodki które zaczęły wrzeszczeć i zrobił się taki armagedon.
Śmieje się z tego do dziś...
Przychodzi SMS czytam go na głos raz po raz i nie wiem czy jestem przerażona, szczęśliwa, podekscytowana, na pewno wiem jedno ,,nie mam się w co ubrać,, a na zakupy za późno. Nie mam superanckich, modnych ciuchów, nie stać mnie na nie, zresztą nigdy nie przywiązywałam wagi do tego co zakładam. Ma być luźne i wygodne. Jedyną kiecke jaką sobie ostatnio kupiłam to ta różowa i nie skończyła dobrze. Wstaje i zaglądam do swojej małej szafy. Mam białą sukienkę za kolano i trzy różowe jedną w kwiatki, jedną długą za kostkę i jedną byle jaką. Jest już prawie październik i na dworze robi się dość chłodno. Założe jeansy szare, są chyba najlepsze, do tego bluza i będzie ok. Dlaczego ja się tak staram przecież to tylko kawa, a nie żadna randka. Taki facet jak on nie musi umawiać się z taką nijaką dziewczyną. Ze mnie to raczej kopciuszek niż królewna.

Idę się wykąpać skoro mam iść na kawę to muszę być czysta. Gole nogi, pachy i kremuje się balsamem o zapachu kokosa. Teraz mogę iść spać by wyspać się.
...

Rano wstaję o ósmej i ubieram się w to co przygotowałam wczoraj wieczorem. Myślę nad tym czy nałożyć makijaż i przypominam sobie, że przecież wciąż mam lekko zmasakrowaną twarz od ciosu więc tak czy inaczej malowanie mnie nie ominie. Wychodzę o dziewiątej, nie lubię się spóźniać, stresuje się i postanawiam pójść do lokalu pieszo. Wybrał kawiarnie która właściwie jest tylko kilka przecznic od mojego mieszkania i to dobrze. Lubię chodzić pieszo, spacerując uspokajam się. Docieram na miejsce przed dziesiątą, mam nadzieję, że jeszcze go nie ma i będę miała czas na odstresowanie się. Pierwsze co widzę gdy jestem w środku to multum kwiatów, są po prostu wszędzie i nie wiem czy to czasem nie kawiarnio- kwiaciarnia. Siadam przy oknie, tak tu ładnie pachnie świeżo paloną kawą i różnego rodzaju słodkościami oraz kwiatami. Patrze przez okno i zagłębiam się w swoje myśli. Jest już prawie połowa września, nie długo zaczną spadać liście z drzew i znów zrobi się tak strasznie ponuro i ciemno. Nie lubie jesieni zapadam wtedy w lekką depresję, myślę nad upływającym czasem, choć mam dwadzieścia dwa lata czuję się czasem tak strasznie staro. W dodatku będą święta za nimi też nie przepadam. Kiedyś jak jeszcze rodzice żyli mieliśmy choinkę, a na stole zawsze było tyle dań, że jedliśmy je do Nowego Roku. Później gdy zamieszkałam z babcią już nie jadałyśmy tak wykwintnie. Babcia była starsza, a ja nie umiem tak gotować. Mama nie zdąrzyła mnie nauczyć.
Gdy tak rozmyślam nad życiem do stolika podchodzi on ubrany w czarny garnitur, czarną koszule i krawat w tym samym kolorze. Wygląda jak król ciemności, jak Hades.

- cześć przepraszam za spóźnienie, spotkanie się troszkę przeciągnęło
- to nic. Nic się nie stało.
- zamówię coś dla nas i zaraz do ciebie przyjdę.
-ok.
Nie wiem jak on ma na imię, nie wiem jak mam się do niego zwracać. On to takie bezosobowe.
- jak się czujesz? Żebra nadal doskwierają?
- nie, w sumie już nie... hmm... powinnam była wcześniej zapytać jak ty masz na imię?
- Russell Connor
- och... całkiem ładnie, pasuje Ci. Uśmiecham się miło.
- a dziękuję Julio. Zamówiłem nam po cieście czekoladowym z lodami malinowymi i białą czekoladą. Uwielbiam jeść słodycze, a ciasta to mój słaby punkt.
- nie widać po tobie, pewnie dużo ćwiczysz.
- właściwie nie, nie mam czasu, ale czasem muszę ganiać za klientami... Mam dobrą przemianę materii, zobaczymy jak to będzie po siedemdziesiątce.
- no tak. Masz kluby tak?
- Tak mam kilka klubów w Chicago, dwa w Seattle i dwa w Vegas.
- to faktycznie sporo pracy.
- a ty Julio pracujesz w kawiarni, nie chciałabyś robić coś co cię uszczęśliwia. Parzenie kawy jakimś obibokom chyba nie jest tym co chcesz robić do końca życia.
- nie. No pewnie, że nie. Nie myślałam o tym. Nie każdy może być super biznesmenem, nie którzy prości ludzie muszą wykonywać pracę która ich nie cieszy, po to żeby nie umrzeć z głodu.
- rozumiem. Masz jakąś rodzinę? Rodzeństwo?
- mam tylko kota. Moi rodzice zmarli w katastrofie lotniczej lecąc na wakacje do Tajlandii. A babcie straciłam w zeszłym roku. Nie mam rodzeństwa.
- czyli jesteś sama, przykre. Ja też nie mam rodziców. Też nie żyją, mama była chora na raka trzustki, a ojciec zachlał się na śmierć.
- przykro mi...
- i też mam psa. Uśmiechnął się, a mi motyle w brzuchu chciały fruwać....
Gadaliśmy jeszcze godzinę, zjedliśmy jeszcze po babeczce z kremem, faktycznie Russel kocha słodycze. Wypiliśmy czarną kawę z dwiema łyżeczkami cukru. I poszliśmy na spacer. Nieopodal był piękny park z jeszcze ładniejszą fontanną w kształcie ptaka. Woda wylewała sie mu z dzioba.
Usiedliśmy na ławce i rozmawialiśmy o tym jaki kolor najbardziej lubimy, ja oczywiście różowy, a on czarny. Russel jest świetnym kompanem do rozmów, potrafi sluchać, czułam się przy nim bezpiecznie i normalnie, na luzie. Nie potrzebnie się stresowałam. A potem usłyszeliśmy grzmot i spowiła nas ściana deszczu. Zaczęło tak lać, że nie wiedziałam gdzie uciekać. Biegliśmy przed siebie, śmiejąc sie do rozpuku aż podjechał samochód Russella, do którego z miłą chęcią wsiadłam bo zrobiło się zimno. Zaczęłam się trząść, cała mokra. Podjechaliśmy pod moją kamienice, wysiadając złapał mnie za dłoń i poprowadził do wejścia. Chciał coś powiedzieć, pochylił się nade mną i zanim zdołałam coś zrobić jego wargi zetknęły się z moimi, a ja zamiast protestować odchyliłam się bardziej wpuszczając jego zwinny język do ust. Gdzie smakowałam go jak najlepszą słodycz, a on eksplorował moje wnętrze długo nie śpiesząc się. Aż zrobiło się gorąco, serce chciało wyskoczyć z piersi. A cipka zacisnęła się z tęsknoty.
Nigdy niczego takiego nie przeżyłam bo i nikt wcześniej nie doszedł do tej bazy.
Kiedy mnie puścił od razu poczułam chłód.

- idź już mała zanim...idź uciekaj do domu. Zmarźniesz.
I poszłam, biegłam na szóste piętro jakby mnie coś goniło i dopiero przed swoimi drzwiami oparłam się o ścianę i zaczęłam płytko oddychać uspokajając się na tyle żeby przestały trząść mi się dłonie, trafiłam kluczem dopiero za trzecim razem do zamka i w końcu weszłam do środka. Telefon zapikał oznaczając nadejście smsa. Kot się połasił i poszedł z powrotem na krzesło spać.
Wyjęłam komórkę z torebki i odczytałam smsa...
,, było cudownie, dziękuję.
Ps. Zobaczymy się jeszcze mała. Następnym razem przyjade po ciebie sam, osobiście. ,,
Chce się ze mną znowu spotkać to nie do wiary...

RUSSELL CONNOROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz