rozdział 20

5K 92 0
                                    

Moje myśli błądzą, a oczy coraz częściej uciekają w głąb czaszki. Chciałabym żeby ktoś tu wreszcie przyszedł i powiedział mi, że to tylko sen, głupi żart choć wcale nie śmieszny.
Jestem głodna, tak bardzo, bardzo głodna, chce mi się też pić. Moje wargi wyschły na wiór i popękały. Myślałam nawet o tym żeby wypić swój mocz lecz nie mam nawet w co nasikać. Oglądałam kiedyś taki program na BBC, facet musiał przetrwać w dziczy i nie miał co pić więc pił swój mocz. Wydawało mi się to dość obrzydliwe, ale teraz już mi się takie nie wydaje. Wszystko zależy od punktu siedzenia... znalazłam się w patowej sytuacji. Szczury to teraz moi najbliżsi znajomi, opowiadam im o mężczyźnie z moich snów, Russell to teraz odległy horyzont, gdzieś daleko miga to światełko w którym jest, ale coraz częściej się już tylko tli.
Teraz leżąc na brudnym materacu wyobrażam sobie jak mnie przytula i szepcze, że wszystko będzie dobrze. Ale nie będzie, wiem, że nie wyjdę z tego cało. Jeśli nikt mnie nie znajdzie umrę z odwodnienia lub z głodu, nie wiem co zabije mnie pierwsze. Do tego zimno mi, trzese się jak osika smutna, samotna, niczyja.  Przynajmniej szczury będą miały pożywienie, nadam się na coś.

Szczury już mi nie przeszkadzają, kiedy jestem przytomna mówię do nich żeby zrobiły coś, a one tak patrzą na mnie jakby chciały mi pomóc ale nie bardzo wiedzą jak mają to zrobić. Wiem, że te zwierzątka są mądre i znajdą sposób żeby mnie stąd wyciągnąć.
Ręce i nogi mam we krwi. Nie mogę nimi ruszać, wiele razy próbowałam się wyswobodzić więc starłam sobie z nich skórę. W tej brudnej piwnicy w końcu wda się jakieś zakażenie, ale nie myślę teraz o tym.
Babcia by powiedziała żebym się nie poddawała i zawsze miała wiarę w ludzi. Wiarę w kogo? Ludzie to najgorsze potwory na ziemi. Spójrzmy na Hitlera czy innego Putlera. Trzeba wierzyć tylko w siebie, ale to też w końcu znika. Wiara, nadzieja kończy się w piwnicy pośród szczurów.

Przez sen widzę jak do mojego więzienia wchodzą dwie osoby. Czarne oczy patrzą na mnie z politowaniem. Wiem wyglądam okropnie. Kobieta, wydaje mi się, że to kobieta siada na krześle i patrzy na mnie z wyższością. Gdybym była w lepszym położeniu też bym mogła tak na nią spojrzeć, ale nie jestem. Leżę i patrze na tą kobietę i coś zaczyna mi świtać w głowie. Skądś ją znam, nie wiem skąd, ale ją widziałam.
Wszystko staje się takie realne kiedy rozpoznaje jej głos i rozumiem, że to jakaś zemsta za Russella.

- Mówiłam Ci skarbie, że się jeszcze spotkamy. Wiedziałaś, że Russell jest mój. Teraz już nic nie stoi mi na przeszkodzie. Usunęłam cię. Russell o tobie zapomni.
Max się tobą dobrze zajmie. I wychodzi.
- nie, Russell nie zapomni o mnie, a nawet gdyby nie zechce takiej czarownicy jak ty. Możesz mnie tu trzymać do woli, niszczyć moje ciało i duszę ale Russella nie dostaniesz.
- zobaczysz moja droga, że będzie mój. Nawet jeśli stąd wyjdziesz to będziesz brzydsza niż jesteś teraz. Russell lubi ładne dziewczyny więcej na ciebie nie spojrzy.
- jeśli ładne to nie Ty.
- jesteś głupia. Obrażasz mnie a jesteś w nie za fajnym położeniu. Żegnaj. Do miłego.

Bałam się? Nie... Po raz pierwszy czułam wewnętrzny spokój bo wiem dlaczego tu jestem. To zemsta wariatki, ona go nie kocha, ona chce go posiadać. Stanęłam jej na przeszkodzie i płace za to.
Jednak fizyczny ból ma się nijak do tego psychicznego. Wolę czuć ból niż wariować z niewiedzy nie wiedząc dlaczego się tu znalazłam.
Max patrzy na mnie z odrazą, no cóż śmierdzę, mam mokre spodnie które pachną moim moczem. Nie wyglądam teraz jak miss.

Rozpina spodnie chyba wiem co mnie czeka, ale nie mam siły się sprzeciwiać niech zrobi to szybko. Bierze w rękę pasek i uśmiecha się krzywo. Chyba wiedział co mi chodzi po głowie bo tylko się uśmiechnął i pokręcił głową. Czyli mnie nie zgwałci?
Pierwszy cios pada na nogi, nie jestem przygotowana więc krzyczę, to bardzo boli, drugi cios pada na plecy, zaciskam zęby. Choć bardzo boli i czuje rozrywane ciało i krew staram się nie krzyczeć, nie wydawać żadnych dźwięków. Nie dam mu satysfakcji z ranienia mnie. Biję mnie jak oszalały, śmiejąc się z każdego mojego sapnięcia, jest podniecony. Kule się choć troche by osłonić twarz ale nie za bardzo mi wychodzi. Ciosy padają na każdy skrawek mojego ciała, a każdy następny boli bardziej niż poprzedni. Skóra pali żywym ogniem, a on nie przestaje.  Zbieram cięgi za to, że coś poczułam do kogoś i za to, że komuś się wydaje, że może tą osobę sobie wziąć, tak po prostu jak rzecz.
Wyłączam się, nie słyszę już śmiechu ani przekleństw, nie słyszę jak mówi co mi jeszcze zrobi. Wiem, że wróci.
Po którymś razie wychodzi, zostawia mnie samą, a ja nie mogę się ruszyć tak mocno mnie stłukł, boli mnie całe ciało. I ogarnia bezbrzeżny smutek. Nie wyjdę z tego. Dopiero teraz rozpadam się na maleńkie kawałki, pozwalam aby łzy wypełniły to pomieszczenie, smutek topi mnie, spadam w otchłań... Płacze nieskrępowanie aż z bólu i zmęczenia zasypiam w niespokojny, przerywany sen nasłuchując czy czasem Max nie idzie by zacząć od nowa.
Nie boję się cokolwiek mi zrobi nie będę błagać by przestał. To nic nie zmieni, a ja nie dam się poniżyć bardziej niż czuję się już poniżona. Rozumiem dlaczego tu jestem i nie podoba mi się ta wiedza. Nie powinno mnie tu być. Nie zrobiłam niczego złego. Po prostu polubiłam kogoś za bardzo i cierpię. Moje zwiotczałe mięśnie palą żywym ogniem. Boleśnie próbuje nimi poruszyć choć odrobinę. Żeby gryzonie wiedziały, że nadal oddycham. Nie chciałabym żeby zaczęły mnie podgryzać na żywca. Max wyszedł ale wciąż go słyszę, wiem, że jest nie daleko. Gwiżdże z radością. Próbuję nie spać lecz oczy same się zamykają. Moje ciało pragnie odpoczynku, mój mózg pragnie nie czuć ale ja nie mogę spać, muszę wiedzieć kiedy znów przyjdzie. Nie chcę żeby mnie zaskoczył. Chce się przygotować na ból który będzie mi zadawany dopóki nie wyzionę tu ducha.  W tej zatechłej piwnicy nie ma nic.

RUSSELL CONNOROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz