rozdział 29

4.6K 100 7
                                    

Rok później...

Chciałabym już wrócić do Nowego Jorku, Miami jest super bardzo mi się podoba i jest Marie i jej zwariowana rodzinka, ale tęsknię coraz bardziej za Russellem i moim kotem, poza tym czuję, że nadszedł czas stawić czoła problemom jakie tam zostawiłam i zmierzyć się ze wspomnieniami.
Przechadzam się ostatni raz uliczkami i skwerem, idę do swojej ulubionej kawiarenki, siadam w tym samym miejscu co zawsze i patrze na turystów i miejscowych którzy oglądają miasto i postanawiam, że czas wracać.
Wrócić do swojego życia pewnie nie będzie łatwo pracy już dawno nie ma, a klucze od mieszkania zdałam właścicielowi mówiąc, że muszę pilnie wyjechać. Znajdę coś innego zaczynam w końcu wierzyć w siebie, swoje możliwości. Dam sobie radę, nie jedna osoba na moim miejscu załamałaby się po tym co się wydarzyło, a ja zmierzyłam się z tym, mogłabym obwiniać Russella do końca życia i wszystko zrzucić na niego, żeby i jemu było źle tak jak mi, ale wiem to nie on jest winny tylko ten kto to zrobił, Max i Emma pewnie już nie żyją, pewnie cierpieli katusze, ale wcale mi ich nie szkoda, zasłużyli sobie na wszystko co ich spotkało. To my wybieramy nasz los, poddajemy się albo osiągamy cele. Każdy kto wybiera źle, robi to, bo tak właśnie chce, sumienie też mamy jedno.
Wracam nie spiesząc się do mojej chatki smerfa jak ją nazywam, wchodzę do domku i zbieram pomału swoje rzeczy. Nie mam tego dużo, nie chciałam się zarzucać niepotrzebnymi gratami. Ubrań też nie kupowałam, jedynie różowe bikini. Potem dzwonie do Marie i mówię jaką podjęłam decyzję, nie jest zaskoczona wiedziała, że uciekłam przed czymś, Marie nie jest głupia widziała moje blizny, oparzenia nie pytała co mi się stało, nie musiała widziała w moich oczach ból i smutek. Troszczyła się przez te kilkanaście miesięcy o mnie była, nigdy tego nie zapomnę i napewno będę ją odwiedzać, a ona odwiedzi mnie w Nowym Jorku. Obiecałam zadzwonić jak dolecę. Pakowanie nie zajęło mi dużo czasu. Wieczorem poszłam na ostatni spacer po plaży, patrzyłam na zachód słońca, tu zachody i wschody są najpiękniejsze, zrobiłam zdjęcia telefonem, ale to nie oddaje piękna. Wracając z plaży widzę faceta który idzie z psiakiem. Pies to suczka niezwykle otyła, gość idzie z nią przez plażę, ona nagle wyrywa się za mewą, widzę jak ją woła, a ona podchodzi skulona, ten mężczyzna bierze smycz i chce ją uderzyć. Nie myślałam długo, podbiegłam do tego pajaca i wyrwałam mu smycz, a potem nie wiele myśląc walnełam go prosto w nos, krew go zalewa. Biorę smycz i przypinam psa. Chce go zabrać od tego bydlaka, ale gość się wydziera, zbiegają się gapie którzy tak jak ja podziwiali zachód słońca, ktoś dzwoni na policję. A ja czuję, że choć dobrze zrobiłam to będą kłopoty.
Panowie policjanci przyjechali o dziwo bardzo szybko, pewnie byli nie daleko, a jak człowiek dzwoni, że facet chce zabić swoją żonę to się nie śpieszą.
- pani pobiła pana? Dlaczego?
- ten pan chciał uderzyć swojego psa. Ja tylko ją broniłam
- łamiąc mu nos?
- nie chciałam mu połamać nosa
- ale złamała mu pani. Muszę panią oskarżyć o naruszenie ciała. Proszę oddać psa Panu.
- w życiu mu nie oddam psa. Możecie mnie aresztować w dupie to mam, ale psa nie oddam.
- a zabieraj go sobie ty kurwo. Pozwę cię suko będziesz mi płacić odszkodowanie
- pieprz się stary fiucie. Nic ci nie będę płacić więcej to ciebie oskarże o znęcanie się nad zwierzęciem. Zobaczymy kto będzie górą. A wy jesteście zwykłymi debilami, nie rozumiem ten facet bił swojego psa pewnie nie jeden raz, a wy chcecie aresztować mnie, a czemu nie jego. Jakaś Solidarność fiutów?
- wystarczy, bo oskarże panią jeszcze o obraze policjanta na służbie
- to oskarżaj powiedziałam, że mam to w dupie.
- super, w takim razie zapraszamy do radiowozu. Może pani wejść z psem skoro ten pan nie chce go.
- bardzo dobrze i tak bym mu nie oddała. Gdybym drugi raz to zobaczyła połamałabym ci jeszcze rękę śmieciu.

I tak o to mam teraz psa, piękną małą suczke do kolana, taki kundelek, ale jestem w areszcie... zarzuty, też mi coś, to tego kutasa powinni zamknąć, a nie mnie. Jak się z tego wyplątać, nie uśmiecha mi się tu siedzieć, miałam wyjechać najpóźniej jutro. Jestem pechowa jak nic, nie wiem czy powinnam wracać do Russella przeniosę pecha na niego. Mówię do pieska, że wyjdziemy stąd napewno przecież nie mogą mnie zamknąć za takie głupstwo jak złamanie dupkowi nosa. Może potrzymają mnie tu dla zasady.
Przechodzi policjant więc pytam się go.
- hej mogę zadzwonić, chyba mam do tego prawo.
- naoglądałaś się dziecinko za dużo filmów. Dostaniesz telefon jak będę chciał, a narazie będziesz sobie tu grzecznie siedzieć kilka dni.
- jak to kilka dni? Zwariował Pan
- słońce za takie teksty posiedzisz dłużej
- wiesz co... uch

Wkurzałam się, jakim prawem nie pozwalają mi nawet wykonać telefonu. Co za palant. Uspokój się Julia inaczej będziesz tu siedzieć w nieskończoność. Miałaś gorsze problemy i wyszłaś z tego cało, to tylko jeden mały kłopocik taki malutki, podtrzymuje się na duchu, ale mam ochotę wyć. Znalazłam się zamknięta w moim prywatnym koszmarze, od kiedy Emma i Max mnie zamknęli w piwnicy, nie lubię być zamknięta. Zadzwoniłabym do Marie ona by wiedziała co robić. Ech ja głupia mogłam mu połamać nosa wziąć psa i dać w długą, a nie się z nim kłócić. Teraz mam koło siebie psa, który smacznie śpi, a ja zastanawiam się co zrobić.
Prawie umarłam w celi w piwnicy tamtej rudery, a siedzę i boję się aresztu. Śmieje się do siebie i kręcę głową, nie zobaczę jeszcze długo Russella jak tak dalej pójdzie.
Po czterech godzinach łaskawy gliniarz pozwolił mi zadzwonić. Wybieram numer Marie i czekam w nerwach.
- Marie
- Julia, byłam u ciebie, ale nie było cię, gdzie jesteś? Wszystko w porządku? Masz jakiś dziwny głos.
- Marie jestem w areszcie, ale to koszmarnie długa opowieść, nie mam tyle czasu. Pozwolili mi zadzwonić nie wiem co robić?
- Julia co się stało? Dobrze zresztą to teraz nie ważne. Porozmawiam z mężem wymyślimy coś. Jednak jak znam tutejszych policjantów to wypuszczą cię po 48 godzinach najpóźniej.
- Marie ją tu nie wytrzymam tyle...
- wytrzymaj do rana damy radę słyszysz.
- ok muszę kończyć.

Oddałam telefon i wróciłam na swoją prycze, a koło mnie położył się psiak i patrzył na mnie wdzięcznie. Muszę wytrzymać do rana, Marie znajdzie sposób żeby mnie stąd wyciągnąć inaczej oszaleje.

RUSSELL CONNOROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz