-_27_-

83 11 5
                                    

- W takim razie, proponuje się rozejrzeć się gdzie my wogule jesteśmy. - zaproponował po chwili Ranboo

Wszyscy zgodziliśmy się z nim i rozeszliśmy się po polanie, szukając, sami w sumie nie wiemy czego, a po chwili usłyszałam głos Quackityego.

- Ej, znalazłem jakąś ścieżkę!

Jedyne co mogliśmy zrobić, to pójść nią.

- Phil, Ty teraz potrafisz latać, co nie? - zapytałam mężczyznę

- Em, no chyba teoretycznie tak, ale na razie wolę tego nie sprawdzać. - odpowiedział

Przeszliśmy w lesie nie cały kilometr, kiedy przed nami rozciągnęła się równina, a jeszcze dalej... ogromne miasto! Przystanęłam aby przyjrzeć się widokowi. Budynki, były najróżniejsze. Od nowoczesnych wieżowców, do starych chat. Nad nimi, górował masywny zamek, pokryty ogromną ilością drzew, kwiatów i bluszczu. Te wiszące ogrody były niesamowite.

- Czyli idziemy do miasta. - odezwał się Tommy

- I co dalej? - zapytałam się

- Znajdziemy jakąś karczmę. - odpowiedział Wilbur

- Ah tak? Karczmę? Co my się z filmu urwaliśmy? To nie western ani średniowiecze. - zakpiłam z niego

- Dobra na razie po prostu idziemy do miasta. Potem coś wymyślimy. - ucięła Cassandra

- Wiecie co mnie bardziej martwi? - Philza podszedł bliżej nas, wpatrując się w zabudowania - Nie przypominam sobie o takim królestwie na serwerze.

Wszyscy zamilkliśmy zaniepokojeni.

- Tak czy inaczej, musimy tam zejść i czegokolwiek się dowiedzieć. - powiedziała spokojnym głosem Kristen i podeszła między mnie a Cassandrę kładąc nam ręce na ramionach

Kiwnęłam głową.

- Postarajmy się na razie nie rzucać się w oczy. - powiedziałam i zarzuciłam kaptur na głowę

- Mi się to raczej nie uda. - mruknął Phil

- Nie dasz rady jakoś ich schować? - zapytał Tubbo obchodząc mężczyznę w kapeluszu do około.

- Nie wydaje mi się. - odpowiedział

- No cóż, z dyskretności nici. - odpowiedziałam

Po 15 minutach szybkiego marszu, doszliśmy do bram miasta. Były one otwarte i nikt się nas nie czepiał. Mieszkańcy miasta, mieli najróżniejsze wygląd. Cześć z nich wyglądało całkowicie normalnie, ale niektórzy mieli wygląd zwierząt, nietypowy kolor skóry, albo mieli po dwa metry. Przez niebo przelatywały najróżniejsze istoty. Jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Było bardzo cicho, za cicho. Nie było widać dzieci bawiących się przed domami, żadnego śmiechu. Ludzie szybko przechodzili pod ścianami i znikali w bocznych uliczkach i zamkniętych dziedzinach domów. Większość, miała przy sobie broń.

Wilbur pierwszy wkroczył do gospody przez drewniane, skrzypiące drzwi i rozmowy w środku natychmiast ucichły. Wszyscy spojrzeli ze strachem na nas i zaczęli szeptać do siebie uwagi. Do środka weszłam tylko ja, Wilbur i Cassandra. Podeszliśmy do baru oraz zapewne właściciela lokalu stojącego za ladą. Minę miał niechętną i trochę przestraszoną.

- Przepraszam bardzo, w jakim mieście się znajdujemy? - zapytał Wilbur a ja strzeliłam sobie mentalnego face palma. 

- To jest Shoul Plines. Nie wiem skąd jesteście, że nie znacie tego miejsca. - warkną i rzucił nam spojrzenie spode łba. 

Po raz kolejny, spojrzeliśmy po sobie. Żadne z nas nie pamiętało, aby istniało takie królestwo.

- Podać wam coś? To jest bar. - powiedział jakbyśmy nie wiedzieli.

- Taa weźmiemy trzy wody i dwie whisky. - odezwał się Wilbur

- A macie czym zapłacić?

Popatrzyliśmy po sobie.

Cassandra przeszukała kieszenie i znalazła trochę banknotów

- Ile? - zapytała

- 10 dolarów.

Zapłaciliśmy i siedliśmy przy barze. Podczas drogi przez las, odkryłam, że w kieszeniach mam sakwy z witerowymi różami. Jak wiadomo było, te czarne kwiaty miały truciznę w kolcach, ale płatki miały właściwości oczyszczające i przyspieszające gojenie. Trudno jest je zdobyć, ale ja zawsze miałam ich pod dostatkiem. Wyjęłam jeden mały płatek, podzieliłam go na trzy i wrzuciłam do napojów. Cassandra nie pije alkoholu, więc zadowoliła się samą wodą. Wzięłam łyk cieczy i poczułam znajomy ogień w gardle. Sama nie wiem po co wzięłam pełną szklankę, jak i tak, chociaż jest niewielka, wypiję niecałą połowę. 

- Chwila. Coś mi tu nie gra. - powiedział cicho chłopak

- Jest tu cicho. Za cicho. - przełknęłam ślinę. 

Zerwaliśmy się z miejsc i dopiero teraz spostrzegliśmy, że w lokalu nie było nikogo. Barman udawał że nas nie widział, a po chwili on sam znikną za drzwiami zaplecza. 

- Hej! - zawołałam za nim - Co tu sie-

Nie zdążyłam dokończyć, kiedy w drzwiach karczmy pojawił się przerażony Tommy, a za nim Tubbo. Kiedy otwarły się drzwi usłyszałam brzęk metalu i krzyki.

- Szybko! Jacyś goście nagle nas napadli! - krzykną blondyn, a za nim Tubbo słabo odbił miecz jakiegoś gwardzisty - Nie mam jebanego pojęcia co tu się dzieje ale wyglądają na jakąś straż! 

- Co!? - nasza trójka krzyknęła w tym samym momencie. 

- To co słyszeliście. - usłyszałam chłodny głos za sobą, a we mnie miałam wycelowane dwie kusze. - Jesteście oskarżeni o nielegalne przekroczenie granic. Król chce się z wami widzieć.

Zgodnie z Wilburem na raz dopiliśmy napój i wymieniliśmy spojrzenia. Na trzeźwo tego kurwa nie zniesiemy. 



HEHE

sorry, że dopiero teraz rozdział

nie sprawdzałam go 

więc jak są błędy to przepraszam

BTW byłam na koncercie White wczoraj 

wygrałam życie

trzymajcie się

papaa

𝑺𝒘𝒆𝒂𝒕𝒆𝒓 𝑾𝒆𝒂𝒕𝒉𝒆𝒓 --- 𝑾𝒊𝒍𝒃𝒖𝒓 𝒙 𝒐𝒄 |ZAWIESZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz