11

2.2K 99 5
                                    

Devin

Obudziły mnie ostre promienie słońca, które wpadały przez wczoraj niezasłonięte okno. Warknąłem pod nosem i podniosłem się na łokciach, czując narastającą złość na własną głupotę. Pośpiesznie zasłoniłem okno, zza którego dochodziły odgłosy śmiechów i powróciłem do łóżka, starając się ponownie zasnąć, jednak doskonale wiedziałem, że to już się nie stanie. 

Była ósma rano i, mimo że w mojej naturze było wstawanie wcześnie, wcale nie miałem siły, by opuścić moje łóżko. Wczorajszego wieczoru wszyscy świetnie się bawili niemal do rana, a nie do końca udana ceremonia urodzinowa Avianny, poszła w niepamięć. 
Zapewne dlatego nadal słyszałem śmiechy pozostałych gości w królewskim ogrodzie. 

Na moich ustach pojawił się uśmiech, kiedy moje myśli przepełniła wizja powrotu do Leverton. Powoli zbliżał się koniec naszego pobytu w Aramorze i mimo wielu starań, żadne z celów tutejszego pobytu się nie spełniło. 
Nie odbyły się zaręczyny, zatem również pakt pomiędzy naszymi rodzinami nie miał miejsca.  Avianna, która okazała się być moją przeznaczoną, piętami i wszystkim innym możliwym zapierała się przed zostaniem moją przeznaczoną, a ponadto jej rodzice utrudniali mi zabranie jej do Leverton. 

Wszystko szło wręcz idealnie. 

Decyzja o wyruszeniu ze mną do naszego przyszłego królestwa, nadal należała w większości do Avianny. Gdyby postanowiła rozsądnie (czego nie miała w swojej naturze), ustabilizowałaby pakt rozejmu i bez większych komplikacji, zgodziła się na wyjazd do Leverton. 

Ale to była Avianna, jak zawsze uparta. 

Usłyszałem ciche pukanie do drzwi mojej komnaty i głęboko westchnąłem, zerkając w tamtą stronę.  Drzwi komnaty lekko się uchyliły, a w ich progu stanęła młoda dziewczynka. Wyglądała na niemal dwanaście lat, co zdradziły jej delikatne rysy twarzy i niski wzrost. Stała skulona naprzeciwko mojego łoża, zerkając co kilka sekund na swoje skromne buty. Miała długie, jasne włosy, które kaskadami opadały na jej chude ramiona, kiedy we własnych dłoniach starała się utrzymać srebrną tacę z miską wody. 

Zdziwiony podniosłem się na łokciach i posłałem jej wyczekujące spojrzenie, lecz nie zdawała się tego zauważyć. Jakoś nigdy nie miałem ręki do dzieci. 

- Moja mama powiedziała, że mam księcia obudzić i poinformować, że trzeba będzie spakować bagaże na jutrzejszy wyjazd. - Skinęła, chcąc siebie przekonać o tym, że powiedziała wszystko tak, jak należy, lecz nie do końca byłem pewny, czego konkretnie ode mnie oczekiwała.  

Zza drzwi usłyszałem kolejny odgłos, przypominający kobiecy głos, a chwile później zza ich framug wyłoniła się starsza kobieta z wielkim uśmiechem na twarzy. Była nie starsza niż trzydzieści wiosen i po jej rysach twarzy rozpoznałem, że musiała to być jej matka.

- Niech książę wybaczy, mała Annie dopiero się uczy. Chciałyśmy również przynieść śniadanie. - Schowała za sobą dziewczynkę, po czym chwytając z wózka tacę, weszła do środka. Jej wzrok nie schodził z tacy pełnej jedzenia, jakby wręcz skupiała się jedynie na jego dostarczeniu i opuszczenia mojej komnaty, jak najszybciej. 

Odkaszlnąłem i mruknąłem ciche dziękuję, kiedy odłożyła tacę ze śniadaniem na stolik znajdujący się tuż obok mojego łóżka. 

- Miłego poranka książe - powiedziała, po czym cicho zamknęłam za sobą drzwi.

Szybko chwyciłem w dłoń jeszcze ciepłego tosta, lecz zanim zdążyłem go ugryźć, usłyszałem ponowny odgłos otwierających się drzwi, przez które przeszła moja matka. Przewróciłem mimowolnie oczami, dostając w zamian jej zdziwioną minę, na co posłałem jej pytające spojrzenie. Ostatnie czego chciałem, był dźwięk jej zdenerwowanego głosu porankiem. 

VEINS  | REMONT |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz