12

2.2K 107 1
                                    

Avianna

Dzisiejszy poranek, był zdecydowanie najgorszym w całym moim osiemnastoletnim życiu. Nieprzespana noc i wszędzie krzątające się omegi, które pakowały moje bagaże, zdecydowanie nie były moim ulubionym widokiem.

Kilka minut przed dziewiątą do mojej komnaty wpadła Melody, która dwie godziny temu pomagała mi w ubraniu mojej sukni i przy szykowaniu się do podróży.

- Nigdy nie myślałam, że opuszczę Aramor - mruknęłam pod nosem, wbijając tępe spojrzenie w Melody, która zdawała się równie przybita co ja. Kobieta były tak samo, jak moja rodzina, niesamowicie ważną częścią mojego życia. Opiekowała się mną, kiedy byłam zaledwie niemowlakiem, lecz co najważniejsze, była dla mnie również przyjaciółką. Jedną z niewielu. Praktycznie jedyną, oprócz Rielli i mojego rodzeństwa oczywiście.

Kobieta posłała smutny uśmiech i otworzyła drzwi do komnaty, czekając, aż do niej dołączę.

Westchnęłam i po raz ostatni rozejrzałam się po mojej komnacie, która teraz wydawała się taka pusta. Nigdzie nie było już porozrzucanych rzeczy, ani rozpakowanej czekolady, schowanej pod moim łóżkiem.

- Chyba nie jest za późno, by dać nogę co? - spytałam się Melody, na co ona jedynie pobladła i spojrzała się na mnie oczami przepełnionymi strachem. Uśmiechnęłam się pod nosem na jej reakcje.

- Żartuje żartuje - odpowiedziałam szybko, po czym ruszyłyśmy w kierunku podwórka, gdzie zapewne czekała już karoca.

Pakowanie się na wyjazd, z którego nie będzie powrotu, było uczuciem, jakiego nie potrafiłam opisać. Nie było one ani trochę miłe, wręcz przysparzało mnie o nieprzyjemne dreszcze. Leverton znajdowało się daleko na północy i z tego, co opowiadał Devin, było wspaniałe, ale ja nie potrafiłam uwierzyć mu, chociaż w jedno słowo. Nie zdziwiłabym się, gdyby mówił tak, tylko by mnie przekonać do podróży do Leverton.

Kiedy dotarłyśmy przed zamek, dokładnie tak, jak się spodziewałam stały już cztery wielkie karoce, otulone złotem. Nie wyglądały ani trochę na skromne, ani na przytulne, czy wygodne. Bardziej kojarzyły mi się z żyrandolami, wiszącymi w zamkowej sali królewskiej.

Wszędzie dookoła stali straże. Niektórzy z Aramoru, zaś pozostali z Leverton, pakujący w pośpiechu moje bagaże. Było ich bardzo dużo i obawiałam się, że nie dadzą rady zmieścić ich wszystkich, co byłoby dla mnie ogromnym problemem. W każdych z moim bagażu miałam ubrania i bibeloty przypominające mi o Aramorze i było dla mnie to niesamowicie ważne, by zabrać każde z nich.

Nerwowo stukałam obcasami moich pantofelków o kamienną podłogę, stojąc na werandzie przed zamkiem i wpatrując się z zaniepokojeniem na walczące z pełnymi skrzyniami omegi, wkładając całą moją energię, by ani razu nie spojrzeć na Devina. Stał naprzeciwko mnie, a wraz z nim dwójka braci, Mason i Atlas. Nie miałam jeszcze zaszczytu ich poznać, jednak nie wydawali się oni mną zbyt zainteresowani.

Nie byli ani trochę podobni do ich najstarszego brata. Atlas miał jasnobrązowe włosy, sięgające mu nieco za ucho, Mason za to miał najciemniejsze włosy z całego rodzeństwa i wydawał się obok Devina, najbardziej wyróżniać. Byli swoim przeciwieństwem, a jedynym czym się dzielili, były jasne błękitne tęczówki. Każde z nich je posiadało, były niemal tak samo piękne, jak i niebezpieczne, a przypominały mi jedynie o blondynie.
Dzisiaj był w wyśmienitym humorze, czego powodem najwidoczniej był nasz wyjazd.

Nie mogłam tego powiedzieć o sobie.

Blondyn zachowywał się, jakby wiedział, że stałam naprzeciwko i kiedy tylko nie patrzał, mierzyłam go ostrym spojrzeniem. Ignorował mnie jednak bardzo skutecznie, ponieważ po kilku sekundach, odwróciłam od niego w końcu moje spojrzenie.

VEINS  | REMONT |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz