5. Harper skarbie.

67 8 7
                                    

Uwaga: rozdział nie jest przeznaczony dla niektórych czytelników!

~

„Każdy powinien mieć kogoś, z kim mógłby szczerze pomówić, bo choćby człowiek był nie wiadomo jak dzielny, czasami czuje się bardzo samotny". - Komu bije dzwon (Ernest Hemingway)

⋆⋅☆⋅⋆

Zegar zawieszony na jednej z brązowych ścian pokoju, wskazywał wpół do piątej nad ranem. Mimo mroku, który panował za uchylonym lekko oknem, w pokoju można było dostrzec bladą powłokę zżółkłego światła, wydostającego się z uchylonych drzwi łazienki, z której wnętrza słychać było stłumiony szloch oraz szelest lanej wody.

Czarne włosy siedzącej na kafelkach dziewczyny były już w pełni przemoczone oraz przylepione do jej posiniaczonych pleców, na których dość wyraźnie odznaczał się kręgosłup. Harper jednak nie zwracała na to zbyt dużej uwagi. Od dłuższego już czasu próbowała zmyć z siebie dotyk pozostawiony na niej po raz kolejny parę minut wcześniej. Na jej brzuchu i nogach zauważalne już były krwawe przetarcia, które zostawiła na niej trzymana, w jej drżących dłoniach gąbka.

Łzy mieszały się ze spadającą na jej twarz wodą. Harper była już zmęczona płaczem, jednak za nic w świecie nie potrafiła go opanować. Znowu pozwoliła mu na to by ją wykorzystał... znowu to zrobił.

Na samą myśl tego co się stało Harper zapragnęła zwymiotować.

W tamtej chwili chciała zniknąć. Chciała zniknąć i już nigdy więcej nie pojawić się na świecie jako jedna całość. Nie chciała pojawić się na nim już wcale.

Bowiem wizja tego, że miała zniknąć była o wiele lepsza niż to co codziennie przeżywała w tym domu.

Harper spróbowała opanować łzy, które w ogromnych ilościach spływały po jej policzkach. Nijak jej to jednak wychodziło zważając na to w jak złym stanie psychicznym obecnie była.

Dziewczyna spróbowała wstać z kafelek, na których dotychczas siedziała. Z trudem udało jej się ustać na poranionych przez nią samą nogach, woda spływała po jej posiniaczonym ciele mocząc wszystko dookoła. Nastolatka niezbyt się tym przejęła, próbując podejść do leżącego na desce sedesowej telefonu w połowie drogi przewróciła się z dość mocną siłą tłukąc sobie kolana.

I to właśnie wtedy rozpłakała się na nowo. Lodowata woda lecąca z deszczownicy, nieco tłumiła dźwięk jej głośnego szlochu, jednak mimo wszystko Harper dalej go słyszała. Nienawidziła siebie za to jak słaba wobec ojca była. Nienawidziła siebie za to, że nie potrafiła się przed nim obronić.

Powinna zdechnąć. Świat bez takiego śmiecia jakim była ona, stałby się o wiele lepszym miejscem niż faktycznie jest teraz.

Wtedy wszystkim byłoby lepiej. Jej byłoby lepiej.

Chciała zniknąć.

Kruczowłosa z trudem uchyliła opuchnięte od płaczu powieki bojąc się tego co po ich otworzeniu ujrzy. Ale jak już każdy wiedział nastolatka była pewnego rodzaju masochistką, przez co po zaledwie chwili faktycznie to czego ujrzeć się bała ujrzała.

Woda spływająca z jej ciała na znajdujące się pod nią kafelki mieszała się ze spływającą z jej ud krwią. Podłużne ślady dalej piekły, a co gorsza owe pieczenie nie odciągało jej myśli od tego od czego odciąć się w tej chwili chciała, a wręcz pragnęła.

W ramionach śmierci Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz