„To live is the rarest thing in the world. Most people exist, that is all". - Oscar Wilde (Irlandzki poeta).
(Życie to najrzadsza rzecz na świecie. Większość ludzi istnieje, to wszystko)
⋆⋅☆⋅⋆
Umieramy raz, za to żyjemy każdego dnia.
Dla wielu ludzi życie jest czymś wyjątkowym, za to jego definicja czymś jakże niebywale oczywistym. Przecież zaledwie ruszając ręką, żyjemy. Oddychając, żyjemy. Mrugając żyjemy. Śmiejąc się, żyjemy. Gdy robimy cokolwiek nie martwiąc przy tym innych po prostu żyjemy, nie wyróżniając się przy tym niczym. Możemy umierać w środku na zewnątrz grając żywych, nikt i tak nie zauważy, a zrobi to dopiero wtedy gdy sami to co faktycznie czujemy wyznamy. Możemy trzymać to w sobie tym samym doprowadzając samego siebie do autodestrukcji. Jeżeli będziesz mądrzejszy pójdziesz po pomoc chcąc temu zapobiec. Jednak, czy to co czuliśmy kogokolwiek kiedyś interesowało? Tak naprawdę, bez wymuszania czy jakichkolwiek próśb? Czy ktokolwiek zapytał nas jak się czujemy chcąc po prostu wiedzieć?
Za każdym razem przejmują się jedynie na początku. Gdy zetkną się z tym co dzieje się naprawdę. Szukają pomocy specjalistów, wpadają w obsesje wyszukując się na naszym ciele każdej możliwej rany. Jednakże gdy takowe znikają, oni zaczynają żyć w przekonaniu, że problemy w nas także to uczyniły. Że jakimś cudem stałeś się taki jaki byłeś przedtem. Że nie czujesz już tego co czułeś wtedy gdy musiałeś krzywdzić samego siebie, by poczuć cokolwiek. Że już nigdy nie posuniesz się do czegoś podobnego.
Ponieważ to po prostu znikło.
Niestety, nigdy tak nie było i dalej tak nie jest.
Ludzie mogą być martwi w środku na zewnątrz udając w pełni żywych. Możesz błagać o pomoc lub być cicho, inni i tak będą woleli żyć w przekonaniu, że z osobą, która każdego dnia walczy z uczuciem nienawiści do samego siebie, jest dobrze. Przecież się uśmiecha, dlaczego miałby być nieszczęśliwy skoro nic na to nie wskazuje?
Siedząca na drewnianym stołku dziewczyna wiele razy zastanawiała się dlaczego rola, którą w swoim życiu odgrywała przypadła akurat jej. Przecież w zanadrzu było tak wiele innych... dlaczego to akurat ona musiała dostać tą (w jej mniemaniu) najgorszą?
Chude nogi brunetki ułożone na drewnie tak, że siedziała na nim po turecku powoli zaczynały drętwieć, tym samym sprawiając jej małych rozmiarów dyskomfort. Harper - ponieważ tak miała na imię - okazała się jednak zbyt leniwa by puścić je bezwładnie w dół. Obiecała sobie, że wstanie dopiero wtedy gdy wreszcie skończy robić to co jeszcze rankiem bezmyślnie zaczęła.
Znowu postąpiła głupio.
Przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego jakim typem człowieka była. Gdy coś zaczynała za wszystko musiała to jak najszybciej skończyć - dlaczego więc pozwoliła sobie na to, aby po raz kolejny zacząć coś nowego?
Ostatnim razem ruszyła się gdy za oknem zauważalne było słońce. Wnioskując po tym, że zapalona lampka o żółtym świetle oraz fluorescencyjne gwiazdki poprzyczepiane na sufit były jedynym światłem, które pomagało jej dostrzec płótno, dochodziła dziesiąta wieczorem. Oznaczało to, iż od momentu, w którym zmieniła w swoim ułożeniu cokolwiek minęło około pięć godzin. Stało się tak nie dlatego, że chciała zjeść, skorzystać z łazienki lub napić się wody. Nie, dzisiejszego dnia żadnej z tej czynności nie wykonała.
Bowiem stało się tak tylko dlatego, że musiała przesunąć wszystkie potrzebne jej do malowania rzeczy bliżej światła lampy, ponieważ dotychczas służyło jej jedynie te należące do dnia. Została do tego tylko i wyłącznie przez los zmuszona, no bo halo, przecież chciała widzieć to co robi.
CZYTASZ
W ramionach śmierci
Teen Fiction𝐏𝐄𝐑 𝐀𝐒𝐏𝐄𝐑𝐀 𝐀𝐃 𝐀𝐒𝐓𝐑𝐀 Życie zniszczyło nas doszczętnie, a czas zabrał kiedy chciał. A może to tak naprawdę my byliśmy za to wszytko odpowiedzialni? Bezmyśnie dodaliśmy sztorm nad i tak burzliwe już morze, które wkrótce wskazało nam dr...