Cassian
Sunneva płacze w moich ramionach, a ja tuję ją do siebie. Pozwalam aby oparła się całym swoim ciężarem o moją klatkę piersiową. Obejmuję ją ramionami, kładę brodę na czubku jej głowy i jedną ręką delikatnie gładzę jej plecy. Drugą natomiast unoszę do jej twarzy i kciukiem ścieram spływające po jej policzkach łzy.
Nie odzywam się, nie staram się jej uspokoić, zrobi to kiedy będzie na to gotowa. Teraz potrzebuje wyrzucić z siebie wszystkie złe emocje, a ja jej w tym nie przeszkadzam. Jeżeli będzie potrzebowała to możemy tak siedzieć nawet cały dzień. Mając ją w swoich ramionach w końcu czuję, że wszystko w moim życiu jest na swoim miejscu. Przed nami jeszcze długa droga i na pewno nie będzie ona łatwa, ale jestem gotowy nią kroczyć. Mam o co walczyć.
Nie zdziwiłem się kiedy mnie zaatakowała słysząc w moich ustach imię swojej matki. Szczerze mówiąc zakładałem, że to zrobi. Chciałem ją w ten sposób sprowokować do jakieś reakcji, która popchnęłaby nas dalej. Krzyki i oskarżanie się nie miały sensu. Jak najbardziej na nie zasłużyłem, ale to była ślepa uliczka.
Zaskoczyła mnie tylko jej siła. Po kilku jej uderzeniach na pewno zostaną mi siniaki. Uśmiecham się pod nosem. Moja córka jest silna. Jednak uśmiech znika kiedy uświadamiam sobie, że nie jest to moja zasługa. Nie ja ją taką uczyniłem. Wszystko to kim się stała zawdzięcza tylko swojej matce i sobie samej. Ja nie mogę przypisać sobie żadnej zasługi.
Po niecałej godzinie Sunneva przestaje płakać, co jakiś czas pociąga tylko nosem. Chyba zdaje sobie sprawę z mojej bliskości ponieważ szybko wyplątuje się z moich objęć i cofa o kilka kroków. Patrzy na mnie zaczerwienionymi, opuchniętymi oczami. Mają taki sam kolor jak moje własne. Ma moje oczy.
- Chciałbym abyś tu została - mówię ponieważ nie wygląda na to, że ona odezwie się pierwsza - I nie mam na myśli tego pokoju ani nawet tego domu, tak jak mówiłem nie jesteś tutaj więźniem. Chciałbym jednak abyś została w tym mieście, blisko mnie. Niczego bardziej nie pragnę niż odzyskania twojego zaufania i zostania częścią twojego życia. Jeżeli jednak postanowisz odejść nie zatrzymam cię, wiem, że nie mam do tego prawa.
Sunneva cały czas na mnie patrzy. Widzę jak drga jej broda i zastanawiam się czy za chwilę ponownie się nie rozpłacze. Ona jednak bierze się w garść i wykonuje kilka uspokajających oddechów.
- Mogę zostać na kilka dni - mówi cicho i bez przekonania
Powstrzymuje okrzyk radości, na to jeszcze za wcześnie, ale pierwszy mały krok został wykonany.
- Bardzo się cieszę - mówię zamiast skakać z radości po pokoju
- Moje rzeczy - zaczyna - Zostały w górach.
- Mogę kogoś po nie wysłać, ale obawiam się, że nic z nich nie zostało, w tych górach roi się od dzikich bestii - pot mnie oblewa na samą myśl, że mogła na jakąś trafić - Jeżeli czegoś potrzebujesz daj mi znać, jeżeli będzie to w mojej mocy załatwię to dla ciebie.
Dziewczyna wygląda na zawstydzoną i niechętną wobec faktu, że będę jej coś kupował. Trzeba zmienić temat.
- Jest pora obiadu, może masz ochotę coś zjeść? - pytam
- Nie - odpowiada szybko jakby perspektywa wyjścia z pokoju ją przerażała, być może tak jest - Jestem zmęczona, chciałabym iść spać.
- Oczywiście - mówię - W takim razie może ci coś przyniosę? Kurczak, ryba, miska ciepłej zupy?
- Nie, chcę spać.
- Dobrze, ale pamiętaj, dom jest do twojej dyspozycji, nie krępuj się z niego korzystać.
Posyłam jej ciepły uśmiech i powoli wychodzę z pokoju zamykając za sobą drzwi. Stoję za nimi przez chwile nasłuchując dźwięków zza drugiej strony. Słyszę delikatne skrzypienie łóżka.
- Będzie dobrze - mówię do siebie - Będzie dobrze.
Schodzę do jadalni, oczywiście wszyscy już tam są. Może to i lepiej, że Sunneva została w pokoju, taki komitet powitalny mógłby ją przytłoczyć.
- Zakładam, że wszystko podsłuchiwaliście - mówię do nich.
Moi bracia spuszczają wzrok, siedząca na kanapie Mor wygląda na obrażoną moją sugestią natomiast Amren jak zwykle pozostaje niewzruszona.
- Nie wierzyłam kiedy Az mi powiedział - mówi Mor - Masz córkę.
- Sam dopiero przyzwyczajam się do tej myśli.
- Jaka ona jest? - pyta kobieta
- Idealna - mówię
Mor wydaje się być rozczulona.
- Dlaczego z tobą nie zeszła?
- To chyba dla niej za dużo, jest przytłoczona. Poza tym walczy ze swoimi uczuciami. Z jednej strony mnie nienawidzi co doskonale rozumiem, z drugiej jednak pragnie bliskości, nie zaznała jej wiele w życiu.
- Blisko to była dźgnięcia cię w serce - mówi Amren
- W plecy - uściślam
- Rozmawialiście? - pyta Rhys, Azriel nachyla się nad stołem ciekawy mojej odpowiedzi
- Tak, zostanie tutaj
- To dobrze - Az cieszy się razem ze mną
- Sam nie wiem, niby się zgodziła, ale czy to wystarczy?
- Ciągle masz szansę Cassianie - mówi Rhys
- Wiem, nie zamierzam jej zmarnować.
CZYTASZ
Złamana przysięga [ACOTAR]
FanfictionCassian nigdy nie zaznał miłości ojca i prawie nie pamiętał ciepła matki, za to obiecał sobie, że jego dzieci będą się czuć kochane i nigdy nie spędzą ani chwili głodne, przerażone oraz nie zaznają chłodu lub bólu. Czy jednak takiej obietnicy można...