Przeskakiwanie jest znacznie lepsze niż jazda konna. To moja pierwsza myśl. Druga myśl dotyczy miejsca gdzie teraz się znajdujemy. Jesteśmy niemal u podnóża gór. Jak to możliwe, że mężczyzna dotarł tutaj tak szybko? Czyżby i on posiadał dar przeskakiwania? Dlaczego w takim razie jechaliśmy prawie całą noc na tych piekielnych zwierzętach? Jeżeli odpowiedzią była chęć poznęcania się nade mną byłam gotowa w to uwierzyć.
Mor trzyma mnie za sobą i rozgląda się nerwowo. Jest gotowa aby w każdej chwili stawić czoła niebezpieczeństwu, skądkolwiek miałoby nadejść. Nigdzie nie wiedzę Azriela i muszę przyznać, że nieco mnie to martwi. Nie wątpię w umiejętności Illyra. Na pewno jest świetnym wojownikiem i umie chronić swój umysł, ale nie podoba mi się fakt, że może być teraz sam na sam z naszym wrogiem. Chociaż z drugiej strony ma swoje cienie. Na pewno może zrobić z nich jakiś użytek podczas walki.
Nie chciałam się do tego przyznać nawet przed samą sobą, ale bardziej niż o Azriela martwiłam się utratą okazji do wyrównania rachunków. Gdyby Azriel walczyłby teraz z mężczyzną nie miałabym okazji spojrzeć mu prosto w oczy nim ten wyzionie ducha. Czy chciałam patrzyć jak umiera? Tak. Czy chciałam być tą która odbierze mu życie? Być może. Czy żałowałabym tego? Nie. W swoim życiu podjęłam kilka pochopnych decyzji i zbyt szybko oceniłam kilka osób, ale teraz było inaczej. Byłam pewna, że mężczyzna będący moim dziadkiem zasłużył na śmierć. Za to co zrobił mojej mamie, babce, Cassianowi i mnie. Jestem pewna, że ta lista mogłaby być dłuższa. Na pewno skrzywdził więcej osób, to było w jego naturze. Dążył to tego czego pragnął za wszelką cenę, a jego pragnienia były spowite mrokiem.
- Słysze ich - mówi Mor - Są tam
Wskazuje na północ.
Wytężam wzrok i zakrywam oczy przed promieniami słońca aby lepiej widzieć.
- Tam nic nie ma - mówię, nie słyszę też nic szczególnego
- Zaufaj mi
Ufam jej. Podążam jej śladem kiedy kobieta kieruje się w tamtym kierunku. Z każdym kolejnym krokiem narasta we mnie poddenerwowanie. Oby Azriel nie wpadł w jakaś pułapkę, obyśmy my w nią nie wpadły.
Teren staje się wyboisty. Płaska równina ustępuje coraz to większym wzniesieniom. Wdrapujemy się na jeden z niewielkich pagórków i kiedy jesteśmy na jego szczycie dostrzegamy ich.
Azriel stoi z mieczem w dłoni mając na przeciwko również uzbrojonego mężczyznę. Nie walczą jednak ze sobą. Stoją tylko jakby czekając na sygnał do ataku.
Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że już po wszystkim. Na ostrzu miecza Illyra dostrzegam szkarłatną krew, chwilę później dociera do mnie jej zapach.
Ignorując próbujące mnie pochwycić ręce Mor podbiegam do nich.
Azriel posyła mi dumne spojrzenie zwycięscy. Jednak za ta dumą dostrzegam smutek ze świadomości, że właśnie odebrał komuś życie. Ponieważ pod maską twardego i bezwzględnego wojownika krył się mężczyzna o wielkim sercu. Nawet jego cienie zdawały się dzielić jego emocje. Nie poruszały się już tak szybko. Trzymały się swojego pana jakby chcąc zapewnić mu wsparcie.
- To koniec - mówi Azriel
Przenoszę wzrok na mężczyznę. To aż dziwne, że nadal stoi o własnych siłach, że jeszcze oddycha. Jedną ręką zasłania potężną ranę na środku klatki piersiowej. W tym samym miejscu u Cassiana jeszcze nie tak dawno znajdował się sztylet.
- Przyszłaś podziwiać moją śmierć? - pyta kpiąco.
Nawet w obliczu śmierci nie czuje skruchy. Wciąż uważa, że postępował słusznie.
- Przyszłam przekonać się, że to koniec - odpowiadam - To twój koniec, umrzesz, a ja będę żyła, Cassian będzie żyć i będziemy szczęśliwi. Chciałam abyś to wiedział. Walczyłeś o nic i umierasz za nic.
Z ust mężczyzny wyrywa się cichy jęk. Jęk bólu nie tylko fizycznego, ale i duchowego. Wie, że moje słowa są prawdziwe.
Patrzy na mnie jeszcze przez chwilę po czym upada na ziemię i wydaje ostatnie tchnienie.
CZYTASZ
Złamana przysięga [ACOTAR]
FanfictionCassian nigdy nie zaznał miłości ojca i prawie nie pamiętał ciepła matki, za to obiecał sobie, że jego dzieci będą się czuć kochane i nigdy nie spędzą ani chwili głodne, przerażone oraz nie zaznają chłodu lub bólu. Czy jednak takiej obietnicy można...