47

155 11 1
                                    

Czułam się jakbym patrzyła na wszystko z boku. Byłam tylko obserwatorem, a nie uczestnikiem wydarzeń. 

Musiałam przyznać, że mężczyzna przynajmniej nie kłamał. Kiedy mój umysł się poddał przejął nie tylko kontrolę nade mną, ale i wszystkie moje uczucia. Zniknął strach i niepewność. Teraz nie czułam kompletnie nic. W mojej głowie zapanował spokój, ale był to spokój przed burzą. 

Kiedy tak leżałam na gołej ziemi ze sztyletem schowanym w rękawie nie zwracałam uwagi na zimno przenikające z podłoża do wnętrza mojego ciała. Nie przeszkadzały mi ostre kamyki, gałązki i drobne stworzonka poruszające się pode mną. Wpatrywałam się w rozciągające się nade mą niebo i nie czułam kompletnie nic. Jakbym była pogrążona w letargu. 

Dopiero kiedy poczułam znajomy zapach, a do moich uszu dotarł znany mi głos coś wewnątrz mnie się obudziło. Jakaś drobna cząstka zaczęła dawać o sobie znać i próbowała przebić się na powierzchnię. Na początku delikatnie, ale z każdą chwilą coraz mocniej i bardziej uporczywie. Jakby wiedziała, że za chwilę stanie się coś niedobrego. I pomimo, że było mi tak dobrze i spokojnie kiedy byłam odcięta od wszystkich emocji postanowiłam dać dojść jej do głosu. Z jakiegoś powodu wiedziałam, że powinnam to zrobić. Skupiłam się na niej i pozwoliłam aby przybrała formę światełka, które rosło z każdym moim kolejnym uderzeniem serca. Kiedy światło było tak intensywne, że zaczęło mnie razić wydostałam się na powierzchnię. 

- Tato - krzyknęłam przerażona

Przede mną klęczał Cassian, a z jego piersi wystawał sztylet. Uśmiechał się do mnie delikatnie i parzył w moje oczy z uwielbieniem. 

- Nie - szlocham i próbuję się do niego zbliżyć.

Widzę jak odchyla się i opada w tył. 

- Nie teraz - mówi Mor, która pojawia się nie wiadomo skąd i owija mnie swoimi ramionami, ma łagodny, ale stanowczy głos - Oni mu pomogą.

Mówiąc oni ma na myśli księcia i Azriela. Obaj klęczą przy rannym i z uwagą opatrują jego ranę. 

- Ja nie chciałam - wyznaję drżącym głosem - Nie chciałam, on mnie zmusił. 

Wspomnienia z ostatnich godzin zalewają mój umysł. Przypominam sobie wszystko co się działo. 

- Wiem - zapewnia mnie Mor - To nie twoja wina. 

- On nie może umrzeć, proszę, obiecaj, że będzie żył.

- Zrobimy wszystko aby tak było. Będziemy o niego walczyć. Cassian jest silny, nie podda się tak łatwo, nie teraz kiedy ma za co żyć. 

Chowam się w jej ramionach pragnąc ukryć się przed samą sobą. 

- Zabieram go do uzdrowicielki - mówi Rhys. Nie czeka na naszą odpowiedź, po prostu znika. Zostajemy sami, ja, Mor i Azriel. 

- Twój dziadek, gdzie on jest? - pyta nagle Azriel.

W jego oczach dostrzegam gniew. Jednak nie jest on wymierzony we mnie. Jego celem jest mężczyzna, który czyhał na życie jego przyjaciela, jego brata.

- Nie wiem - odpowiadam zgodnie z prawdą - Chyba kierował się w stronę gór. 

Azriel kiwa głową i posyła w tamtym kierunku swoje cienie. 

- Znajdą go - mówi - A potem się z nim policzę. 

- Zabierzmy cię stąd - proponuje Mor - Ja również umiem przeskakiwać. 

- Nie - protestuję ku ich zdziwieniu 

Oboje na pewno byli pewni, że chcę jak najszybciej znaleźć się przy Cassianie. Tak było, ale to musiało zaczekać.

- Najpierw go znajdźmy - mówię, obydwoje wiedzą kogo mam na myśli - Jeżeli teraz nie zaczniemy szukać, możemy na zawsze stracić go z oczu.

Mor i Azriel wymieniają spojrzenia. 

- Dobrze - zgadza się Illyr 

Podnoszę się z ziemi i ocieram łzy. Jeszcze będzie na nie czas, teraz należy znaleźć mężczyznę, który czyhał na nasze życie. 

Cienie i tym razem są niezawodne. Tak jak odnalazły mnie tak odnajdują mojego dziadka. Azriel wzbija się w powietrze. Mor łapie mnie za rękę.

- Na pewno chcesz to zrobić? - pyta

- Tak 

- Nie pozwól aby ponownie tobą zawładnął - mówi - Pamiętaj kim jesteś i w co wierzysz, to klucz do zbudowania muru wokół twojego umysłu. 

Kiwam głową na znak, że rozumiem. 

Przenosimy się.





Złamana przysięga [ACOTAR]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz