- Nie, nie możesz mi tego zrobić, proszę - mężczyzna ciągle pozostaje niewzruszony na moje błagania.
Po moich policzkach płyną łzy. Łzy jakie dotychczas płynęły tylko raz, zaraz po śmierci mojej mamy. Padam na kolana i pochylam głowę. Ręce zanurzam w ziemi i zaciskam na niej palce. Pojedyncze grudni ziemi przeciskają się pomiędzy nimi, a obecne w niej kamienie i patyki ranią moją skórę. Oddech mi przyśpiesza i staje się nierównomierny.
- Walka nie ma sensu - mówi mężczyzna i kładzie mi rękę na głowie, głaszcze moje włosy niemal w czułym geście - Za chwilę sprawię, że nie będziesz już czuła bólu, nie będziesz cierpiała. Dzięki mnie odnajdziesz spokój. To nie kara, nie zemsta, ale łaska. Powinnaś być mi wdzięczna.
- Nie - krzyczę
Rzucam mu w oczy ziemią. Mężczyzna zasłania się ręką, ale ziemia i tak dociera do celu. Na moment go oślepiam i wtedy podrywam się z ziemi. Skaczę na niego i przewracam na plecy. Chwytam za leżący na ziemi średnich rozmiarów kamień i zaczynam nim uderzać w mężczyznę. Jeden cios w klatkę piersiową, dwa w brzuch. Mężczyzna jęczy i zwija się od siły uderzeń. Dobrze, niech go boli, zasłużył na to. Podnoszę kamień do góry po raz czwarty tym razem celując w głowę. Nie waham się, nie zastanawiam. Nie pozwolę mu zrealizować jego chorego planu, nie będę jego marionetką. Z całą siłą i kłębiącą się we mnie nienawiścią do niego uderzam kamieniem po raz ostatni.
Kamień jest już centymetry od celu kiedy mężczyzna łapie mnie za nadgarstek. Ściska tak mocno, że słyszę ciche chrupnięcie, potem pojawia się ból. Mężczyzna patrzy na mnie, a w jego oczach dostrzegam tylko szaleństwo. Uderza mnie w pierś tym samym strącając z siebie.
- Ty głupi bękarcie - mówi podnosząc się i otrzepując z brudu, duszy ciężko kiedy stawia kroki w moją stronę.
I ja staram się podnieść, ale nogi mam jak z waty. Zaczynam czołgać się próbując zwiększyć odległość między nami.
- Pomyśleć, że chciałem dać ci szansę, zdechniesz jak twój ojciec - łapie mnie za bluzkę i unosi do góry.
Spluwam mu w twarz.
Mężczyzna wyciera się i ponownie obdarza mnie wściekłym spojrzeniem. Chwile później wymierza mi mocny policzek. Kiedy ponownie ląduję na ziemi przyciska mi swój but do szyi i odcina dopływ powietrza. Rozpaczliwie próbuję się uwolnić. Myślę o Cassianie, jeżeli teraz umrę kto powie mu, że jest w niebezpieczeństwie, kto go ostrzeże? Jeżeli teraz umrę, kiedy podziękuję mu, że ponownie pozwolił mi poczuć się bezpieczna i kochana?
Obraz zaczyna mi się rozmazywać. Po chwili widzę tylko stojącego nade mną mężczyznę, jego szaleńczy uśmiech i czuję jak coś mrocznego oplata mój umysł.
Potem jest już tylko ciemność.
CZYTASZ
Złamana przysięga [ACOTAR]
FanfictionCassian nigdy nie zaznał miłości ojca i prawie nie pamiętał ciepła matki, za to obiecał sobie, że jego dzieci będą się czuć kochane i nigdy nie spędzą ani chwili głodne, przerażone oraz nie zaznają chłodu lub bólu. Czy jednak takiej obietnicy można...