Mężczyzna nie żartował ze zmianą miejsca. Jeszcze min zdążyłam zapaść w sen wpadł do piwnicy i nie bawiąc się w delikatność wyciągną mnie po schodach na górę. Moje zesztywniałe od bezruchu mięśnie bolały przy każdym kroku, który udało mi się postawić. Nie było ich dużo, przez większą część schodów zostałam przeciągnięta niczym szmaciana lalka. Kiedy dotarliśmy na górę złapał tylko z jakiś worek i wyprowadził mnie na zewnątrz.
Pierwsze co zrobiłam to wzięłam długi, głęboki wdech. Świerze powietrze szybko wypełniło moje płuca. Delikatny wiatr otoczył moją wysuszoną skórę przynosząc mi ukojenie. Gdy tylko przeminęła dziecięca radość z odzyskanej wolności zaczęłam myśleć racjonalnie. Był środek nocy. Rozejrzałam się dookoła próbując wypatrzyć coś znajomego, cokolwiek co pozwoliłoby mina ustalenie gdzie się znajdujemy. Jednak wszystko dookoła było dla mnie obce. Sprawy nie ułatwiały panujące dookoła ciemności. Stwierdziłam tylko, że na pewno nie jesteśmy w mieście lub wiosce. Nie paliło się tutaj żadne światło, a jedyny budynek w okolicy stał za mną i własnie z niego wyszłam. Nie był to też las. Oczywiście gdzieniegdzie rosły drzewa, ale tern w większości pokrywały wysokie krzewy. Przez chwilę zastanawiałam się czy to jeszcze Dwór Nocy.
Moja wolność nie trwała długo. Moje ręce zostały wykręcone do tyłu i związane liną.
- Boli - krzyczę kiedy więzy zaciskają się zdecydowanie zbyt mocno.
- Bądź cicho bo cię zaknebluję - mówi mężczyzna, ale luzuje nieco więzy zdając sobie sprawę, że faktycznie przesadził. To dobre rozwiązanie jeżeli chciał abym zachowała dłonie.
- Gdzie mnie zabierasz? - pytam
- Tam gdzie nas nie znajdą - dostaję odpowiedź
Ponownie ciągnie mnie za sobą. Mijamy kilka krzewów i zatrzymujemy się przy przywiązanym do słupa zwierzęciu.
- Nie mówi mi, że nie widziałaś nigdy konia.
- Widziałam - mówię
Zwierze uderza kopytem o ziemię i podrzuca niespokojnie łbem. Nie wygląda na przyjaźnie, ale trudno się dziwić zważywszy do kogo należy.
- To dobrze, jechałaś kiedyś konno? - pyta
Kręcę przecząco głową. Mężczyzna z westchnieniem podnosi mnie i rzuca na grzbiet zwierzęcia. Ląduję twardo na brzuchu. Chwilę potem sam dosiada konia. Kiedy znajduje się za mną pomaga mi przyjąć właściwą pozycję do jazdy. Podnosi mnie i przerzuca moją jedną nogę na drugą stronę. Siadam na koniu okrakiem i w duchu cieszę się, że nie będę musiała na nim jechać przerzucona przez jego grzbiet niczym worek ziemniaków.
- Proszę, możesz mnie tutaj zostawić - podejmuje kolejną próbę - Możesz uciec, obiecuję, że nikt nie będzie cię szukał. Nie powiem nikomu, że mnie porwałeś.
- Jeszcze ci się nie znudziło? - mówi mężczyzna - Chyba już ustaliliśmy, że twoje skomlenia na nic się zdają. Lepiej się mocno trzymaj zamiast mielić ozorem.
Mówiąc to popędza konia i ruszamy galopem w nieznanym kierunku.
CZYTASZ
Złamana przysięga [ACOTAR]
FanfictionCassian nigdy nie zaznał miłości ojca i prawie nie pamiętał ciepła matki, za to obiecał sobie, że jego dzieci będą się czuć kochane i nigdy nie spędzą ani chwili głodne, przerażone oraz nie zaznają chłodu lub bólu. Czy jednak takiej obietnicy można...