Tu, na górze, powinno być trochę ciszej. Błąd. Tam, gdzie gromadziło się tyle osób, nigdy nie nastanie cisza z prawdziwego zdarzenia. Można było jednak spróbować poszukać idealnego momentu, w którym mieszkanie na osiedlu rzeczywiście przyniesie ukojenie.
Ukojenie? Aż prychnął pod nosem. Niby kiedy?
Sasuke nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł coś podobnego. Być może nigdy, co potwierdzałyby zapuchnięte oczy i nerwowe szuranie paznokciem po barierce. Mimo to go szukał – instynktownie.
Jego dom – to znaczy tu, gdzie spał i jadł – nie zmienił się zbytnio odkąd się tu wprowadzili. Miał wówczas cztery lata i najbardziej ze wszystkiego podobało mu się to, że rodzice wstawili im – jemu i bratu – do sypialni piętrowe łóżko. Trochę bardziej to, że Itachi pozwolił mu spać na górze. Góry zwykle bywały trochę cichsze.
Teraz miał osiemnaście i największą zmianą było to, że jego czteroosobowa rodzina skurczyła się do dwóch i pół. Itachi wyprowadził się zeszłego lata, ale wziął mu kota ze schroniska, żeby nie czuł się zbyt samotnie – gest pasujący do człowieka, który musiał być we wszystkim najlepszy, nawet w byciu starszym bratem. Teraz to Niunia spała na górze. Mama... została wyprowadzona, nie do końca z własnej woli, bo na cmentarz. Tam się raczej nikt nie pcha. Wkurwiłaby się, gdyby go teraz zobaczyła – koniec grudnia, a on na balkonie, z papierochem, bez kapci, jakby to właśnie one miały go uratować przed zarazami wszechświata. Po raz ostatni wyszła stąd prawie dziesięć lat temu. On i tak poczuł wyrzuty sumienia. Najwyraźniej poczucie winy miał w genach. Po kapcie się jednak nie wrócił – szkoda było papierosa.
Było po dziewiątej, co znaczyło końcówkę pory „spieszącego się do pracy tłumu". Obcasy kobiet będą nieść się echem po osiedlu jeszcze przez jakiś czas. Potem będzie trochę ciszej, dopóki nie wyjdą babcie ze skrzypiącymi wózkami. Koło jedenastej dołączą do nich matki z dziećmi i spacerowicze z pieskami, a od trzynastej tu i ówdzie, niczym grzyby po deszczu, wyrastać będą grupki wydzierających się dzieciaków z podstawówki. A potem znowu stukanie obcasów i szczekanie psów. A potem...
Ukojenie, pomyślał z takim jadem, że pewnie było to po nim widać.
Niunia przemknęła mu między czerwonymi stopami i – odbijając się od ściany – wskoczyła na siatkę, szarpiąc się z nią tak jakby jej tu ktoś zrobił krzywdę. Sasuke odsunął się od niej, rzucając niedopałek przez jedno z oczek.
Dobrze się dogadywali, bo sama go wybrała – kiedy oglądali kotowate do adopcji i pracownik schroniska wpuścił ich do pokoju pełnego potencjalnych kandydatów, zaczęła się tak drzeć, że słyszeli ją prawdopodobnie nawet w recepcji. Uspokoiła się dopiero, kiedy dopchała się do niego na ręce i w zasadzie rzadko się stamtąd ruszała, jeśli była w dobrym humorze. Niunia była jego dzidzią. Odpierdalało jej tylko jeśli w domu pojawiał się ojciec, co następowało rzadko, ale nie było wtedy mowy o spokoju.
Teraz to musiał być właśnie on. Pewnie usłyszała domofon.
Kiedy zatrzymała się zdyszana, zdjął ją szybko z siatki i wszedł z nią do mieszkania. Gdy postawił stopę na dywanie, wyplątała mu się i zniknęła pod ich starym narożnikiem. Chyba najbardziej lubił ją właśnie za to, że robiła rzeczy, które nie powinny być fizycznie możliwe. Westchnął i dał sobie z nią spokój. Zamknął balkon i podreptał do jego jednoosobowej sypialni. Tam, położył się do łóżka i czekał, wpatrzony w popękany sufit.
Zanim ojciec dotarł do drzwi wejściowych, przestał się trząść z zimna i zaczął pociągać nosem. W głowie miał ułożony cały scenariusz czekającej ich rozmowy – powinien być w szkole, jakby na to nie patrzeć. Choroba, którą symulował już drugi tydzień to było najcięższe i najbardziej teatralne przeziębienie w historii, ale kiedy się ostatnio widzieli – dwa dni temu – już mu „przechodziło" i kazał mu iść do szkoły.
CZYTASZ
The Clue |SasuSaku|
FanfictionMama Sasuke umarła - od tego zaczyna się jego życie. Nie potrafi otrząsnąć się, choć minęło już 10 lat, czas podobno ma leczyć rany i wszyscy idą dalej. Widzi, że brat i ojciec zaczynają zapominać. Terapia, terapią - coraz mniej rzeczy trzyma go w n...