Rozdział XXIII

213 19 12
                                    

Wszyscy kręcili się nieustannie na niewygodnych, plastikowych krzesłach, gdy z głośników niósł się echem monotonny, eterycznie mądry głos dyrektora Sarutobiego. Sakura wciąż odwracała się w kierunku drzwi. Wejście do sali gimnastycznej, w której ich zebrano na część oficjalną zakończenia roku szkolnego, obstawione było ludźmi w różnym wieku, głównie rodzicami.

Udało się jej dostrzec brata Sasuke. Wnioskowała, że i on powinien gdzieś usiąść. Niby kazano im zająć miejsca klasami, ale nie wszyscy usłuchali. Pocieszała się, że to było bardzo w jego stylu, nawet jeśli zaklepała mu miejsce. Nawet jeśli trwał przy jej boku od pół roku.

Krzesło zionęło pustką, zasysając całą nadzieję, jaką udało się jej wykreować w nocy.

Mimo wszystko chciała, żeby to, co wydarzyło się po dyskotece nie przekreśliło niczego między nimi. Nie byli dłużej dziećmi. Potrafili rozwiązywać problemy od razu. Nauczyli się tego, bo ostatni semestr liceum dał im ku temu więcej niż jedną szansę. Gdzie on się w takim razie podziewał?

≫≪

Zaciągnął się papierosem. Błękitne niebo i jego obezwładniający bezkres koiły nerwy. Przy takim czymś każdy problem, choćby największy i najtrudniejszy, wydawał się znaczyć tyle, co mrówcze jajo. Dym wyleciał z niego jak ze smoczej jamy i poszybował w górę, wkrótce znikając.

Dobrze wiedział, że wszystko przemija. Nie miał stałych w życiu... no prawie. W czwartki o szesnastej jeździł do Kakashiego. Tata wracał między siedemnastą a osiemnastą. Sakura wciąż nie biegała pod jego blokiem. Póki co, to by było na tyle.

Poprawił się. Dłuższe siedzenie na chodniku równało się z tępym bólem tyłka, a wyblakła blacha, o którą się opierał zaczynała parzyć. Wszystko płynęło własnym rytmem: życie osiedla, wiatr w liściach i pojedyncze obłoki na niebie. Nawet mrówki łaziły wokół niego marszem w regularnych odstępach. Zapowiadał się ładny dzień, który mógłby mieć ładne zakończenie, gdyby wszystko potoczyło się inaczej. Gdybyś nie był takim cholernym kretynem.

Tak łatwo było mu żałować własnych czynów po tym, jak je zrobił. Gdzie była ta mądrość rok temu, kiedy stawał przed wyborem? Gdzie była cała ta rozważność, gdy niszczył szansę na normalne życie? Nawet jeśli nie został przyłapany i nikt tak właściwie o tym nie wiedział, wspomnienie zostanie z nim zawsze i on m u s i a ł z nim żyć tak, jak z każdym innym. Nawet jeśli było wyjątkowo paskudne.

Chrzęst piachu pod czyimiś podeszwami wyrwał go z ponurej zadumy. Nadstawił uszu, zaciskając papierosa w palcach. Krok był niespieszny, ale przez to podejrzanie znajomy. Intruz, zakłócający jego spokój, wreszcie wyszedł zza zakrętu.

W lustrzanych szkłach okularów Itachiego ujrzał własne odbicie: wymięta, biała koszula, rozczochrane włosy, wciąż zabłocone po wycieczce buty i oczy, czujne jak u dzikiego zwierza. Odwrócił wzrok pospiesznie, bojąc się ich mocy. Wyglądał jak ofiara, czyli tak jak się czuł. Nie rozumiał, co on tam robił i jak go znalazł.

– Na wstępie masz. – Itachi zdjął plecak z ramienia. Wyciągnął z niego teczkę i cisnął mu nią w twarz. Odbiła się od jego nosa i upadła na beton, wznosząc kurz i strasząc pełzające po nim robaczki. Nie zareagował. Patrzył uparcie między własne nogi. – To po raz. Po dwa, jesteś głupi.

– Pocałuj mnie w dupę – warknął, nie wytrzymawszy napięcia.

Itachi cisnął plecak na ziemię. Złapał go za koszulę i podniósł do góry bez trudu. Tyłek zawisł mu z dziesięć centymetrów nad chodnikiem, papieros wypadł z dłoni, która próbowała go oswobodzić. Nie miał wyjścia. Musiał spojrzeć bratu w twarz. Ujrzał w niej zawód, parzący gorzej niż rozgrzana blacha.

The Clue |SasuSaku|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz