Od ostatniego egzaminu czas strasznie mu się wlókł, lecz równie dobrze mógłby pędzić na złamanie karku. Ot, budził się, spędzał cały dzień na tępym gapieniu się w ścianę i szedł spać z powrotem. Żadna książka, żadna piosenka i żadna propozycja Itachiego na wspólne wyjście nie wydawała mu się wystarczająco pilna, by przerwać letarg, w który wpadł. Nawet spotkania z Kakashim załatwiał z łóżka.
Zanim się obejrzał, maj dobiegł końca i choć pora roku była przychylna, ani razu nie wyszedł na balkon, by zapalić. Przez jakiś czas budził go ojciec, otwierając mu rano okno w pokoju (z powodów bliżej nieokreślonych, których nie starał się zgłębić). Któregoś razu, kiedy podniósł się, żeby je zamknąć, zobaczył Sakurę, jak mijała jego podwórko truchtem. Znów poruszała się płynnie, jakby ktoś właśnie do tego ją stworzył i musiał przyznać, że piękniejszej jeszcze jej nie widział. Wszystko się w nim do niej wyrywało, jakby się do niej przywiązał sznurem Od tamtej pory okno było permanentnie otwarte, nawet jeśli padało lub było wyjątkowo zimno. Musiał zapomnieć.
W ten sposób minęły mu dwa tygodnie. Pierwszego czerwca wypadały urodziny Itachiego, więc przyszedł z Izumi na obiad. Specjalnie wziął wolne w pracy. Tata nie mógł pozwolić sobie na taki luksus, ale obiecał, że nie będą musieli na niego długo czekać. Sasuke im otworzył, złożył mu życzenia i uznał, że na więcej nie starczy mu sił. Wrócił do swojego pokoju, zagraconego, ale za to doskonale przewietrzonego. Musiał ukryć się przed ich oceniającymi oczami.
Poleźli za nim, oczywiście, trzymając się za rączki jak para gówniarzy. Był moment, kiedy ich uczucie już mu tak nie wadziło. To było gdzieś między walentynkami a zieloną szkołą. Wtedy dobrze je rozumiał, choć nie powiedziałby tego głośno. Teraz chciało mu się krzyczeć, bo w głowie mu się nie mieściło, jak można było z własnej woli pchać się w coś tak bolesnego. Po raz kolejny wzięli sobie za punkt honoru znęcać się nad nim. Zupełnie jak wtedy, kiedy chodzili do gimnazjum, mieli pryszcze, a Itachi kąpał się dla niej dwa razy dziennie i cała chata śmierdziała od dezodorantu i jej słodkich, tanich perfum, bo ciągle ją zapraszał, wykopując go z pokoju, żeby się mogli całować i robić inne obrzydliwe rzeczy.
Takimi mu się wtedy wydawały. Ostatecznie dopiero ostatnio poznał przyjemność, jaką mogło dać jedno ciepłe spojrzenie.
– Sasuke – zaczęła Izumi dobrotliwie. Usiadła na skraju jego łóżka i przyjrzała mu się uważnie. Kiedy nie odpowiedział, wyciągnęła telefon i zrobiła mu zdjęcie. – Patrz. Wyglądasz jak Nosferatu.
To był on: wciśnięty w kąt za drabinkami, czyli w najciemniejszy kąt kątów, z podkrążonymi, wytrzeszczonymi w nienawistnym grymasie oczami. Od dwóch tygodni nie wychodził z domu, zrobił się niezdrowo biały i zapuszczony. Obraz nędzy i rozpaczy. Już raz tak wyglądał. Paradoksalnie, wówczas też było lato.
– Może dlatego, że jestem Nosferatu – burknął, chcąc żeby się odwaliła. – A ty możesz być moją następną ofiarą.
Zaniosła się śmiechem, aż jej twarz zakryły grube, brązowe włosy, a kręgosłup wygiął się nienaturalnie, jakby ją coś opętało. Patrzył na nią jak na robaka i nawet się z tym nie krył. Choć musiał przyznać, że jej ignorancja wobec jego otwartej niechęci zaczynała go martwić. Gdyby jego ktoś tak traktował, nie chciałby mieć z nim nic wspólnego.
– Daj już spokój – powiedziała, gdy się uspokoiła. – Wszyscy się o ciebie martwimy.
Przewrócił oczami, osuwając się tak, by jego kolana zasłoniły mu na nią widok.
– Będzie ciężko – krzyknął Itachi z kuchni. Wciąż rozpakowywał jedzenie, które ze sobą przynieśli, głównie słodycze, jak co roku. – Sam sobie złamał serce.
CZYTASZ
The Clue |SasuSaku|
FanfictionMama Sasuke umarła - od tego zaczyna się jego życie. Nie potrafi otrząsnąć się, choć minęło już 10 lat, czas podobno ma leczyć rany i wszyscy idą dalej. Widzi, że brat i ojciec zaczynają zapominać. Terapia, terapią - coraz mniej rzeczy trzyma go w n...