Jack
Kończyłem właśnie pracę, wycierając ostatnie naczynia, które zgromadziły się przez ten cały dzień w zlewie. Z radia obok leciały stare hity, które nuciłem pod nosem, by zabić ciszę prześladującą mnie w ostatnim czasie.
Teoretycznie nawet nie musiałem zmywać tych naczyń, bo to nie leżało w moich obowiązkach, ale zapewniłem Tracy, że może wracać szybciej do domu, a ja zamknę lokal i wszystkim się zajmę.
Podziękowała mi i wyszła jak najszybciej, gdyż spieszyła się do swojego dziecka, które niedawno się narodziło. Była z nim tu pewnego dnia i ten brzdąc okazał się być przeuroczy. Wyglądał wręcz identycznie jak brązowowłosa kobieta, która patrzyła na niego z wielką, matczyną miłością.
I ten moment, choć był czymś rozczulającym, sprawił, że ponownie miałem ochotę się rozpłakać.
Do mojej głowy od razu nawracał moment i przebłyski z dnia, gdy sam odebrałem szczęśliwe życie podobnym dzieciom i za to miałem ochotę zniknąć z tego beznadziejnego świata.
Jednak to było życie, które sam sobie zgotowałem i na które zasługiwałem.
Inna sytuacja trwała jednak w czasie, gdy William był współwinny i trzymał mnie jakoś w ryzach, bym nie zwariował. Ale teraz on już nie żył i pewnie latał sobie gdzieś jako przystojny duch, a mnie tutaj zostawił z tymi cholernymi wyrzutami sumienia.
Westchnąłem, wycierając dłonie w szmatkę i poprawiając palcami moje rude włosy, które non stop opadały mi na czoło. Powinienem je ściąć, bo już dawno rozrosły się, tworząc jedną wielką szopę, ale zwlekałem z tym, bo ten huragan skutecznie zasłaniał twarz zmęczonego życiem człowieka, jakim powoli się stawałem.
Wyszedłem z zaplecza, bo wybiła już dwudziesta, a ja godzinę temu powinienem był być w domu.
Jednak przedłużałem pobyt tutaj do maksimum, bo nie miałem najmniejszej ochoty wracać do domu, który został przejęty przez moje demony.Przeszedłem kilka kroków i znieruchomiałem, gdy zobaczyłem znajomą twarz stojącą przy kasie. Śliczna blondynka rozglądała się szklisto niebieskim spojrzeniem po kawiarnii, a długimi paznokciami wystukiwała rytm piosenki z radia. Zdziwiłem się, bo nie usłyszałem nawet dzwonka, kiedy ktoś wchodził do kawiarnii.
– Melanie? – spytałem, a ona popatrzyła na mnie i na jej usta wpłynął szeroki uśmiech.
– Tak coś czułam, że Cię tu znajdę – odezwała się pogodnie – Odebrałbyś chociaż raz telefon – mruknęła, przewracając na mnie oczami.
Uśmiechnąłem się mimo wszystko, bo jej widok sprawił, że poczułem się lżej niż kilka minut wcześniej.
– Wiem, że masz już trochę lat na karku, ale telefon to coś z czego powinieneś raz na jakiś czas skorzystać – dodała, opierając się dłońmi o blat.
– Zostawiłem go w kurtce – odparłem zgodnie z prawdą, a dziewczyna ponownie przewróciła oczami, ale z powrotem jej wzrok padł na mnie lecz tym razem z nieco groźniejszym akcentem.
– Nie zapytasz nawet co tam i dlaczego tu przyszłam? – zapytała niezadowolona, mierząc mnie oceniającym spojrzeniem.
Wiedziałem, że tym wzrokiem przejrzała mnie już na wylot. Odnalazła w moich oczach zagubienie i nawet dłuższe rude włosy nie potrafiły ukryć się przed jej srogim spojrzeniem, które równie szybko złagodniało.
– Czym sobie zasłużyłem na twoje przybycie? – zapytałem, by uniknąć pytań na temat tego jak się czuję, po czym zacząłem ściągać z siebie beżowy fartuch z różowym napisem: HurriCafè

CZYTASZ
LIE 3
FanfictionTrzecia cześć trylogii LIE Zdjęcie z okładki nie jest moje, a z pinteresta Melokoii! Miłego czytania! Hyacinthia_