7.

123 14 1
                                    

Dobra, poznajcie moje dobre serce i macie trzeci rozdział. Kolejny zapowiadam na następny tydzień. Jeszcze nie wiem, w który dokładnie dzień, ale postaram wyrobić się w miarę szybko.

PS: Kocham Williama i Ellie w tej części trylogii

Miłego czytania!

***

William – miesiąc wcześniej

Konała w moich ramionach, ale jeszcze oddychała, co napawało mnie malutką nadzieją, gdzieś na dnie serca, które ona we mnie odnalazła. Ta krucha, śliczna kobieta wtulona w moje ciało wywróciła moje życie do góry nogami, a jednocześnie posklejała mnie w jedną całość i sprawiła, że nawet przy wizji śmierci czułem się jak w domu.

Bo tak naprawdę to ona była moim domem i nic innego nie było w stanie mi tego zastąpić. 

Jej blada twarz powoli przestawała być dla mnie widoczna, bo zwyczajnie traciłem ostry wzrok, a przede wszystkim trzeźwe myślenie. Czułem się jak intruz w moim własnym domu, jakim była Ellie, bo gdzieś w środku wiedziałem, że nie zasługiwałem na tą miłość i szczęście, które wprowadziła do mojego szarego życia, a co najważniejsze – nie zasługiwałem na to by ona poświęcała życie dla kogoś takiego jak ja. To było zbyt wiele nawet jeżeli ona uważała to za słuszne.

Pomrugałem oczami, odzyskując chwilową świadomość. Fakt, że wszystko mnie bolało chyba nie był niczym odkrywczym, bo w końcu siedziałem pośrodku pieprzonego ognia, a kilka minut temu jakaś nawiedzona marionetka próbowała zabić mnie swoimi szponami.

Miałem wrażenie, że wszystko w moim ciele powoli odpływało, a następnie wracało z podwojonym bólem, który przestawałem odczuwać, gdy płomienie zbliżyły się niebezpiecznie blisko. Nie czułem już palców w dłoni ani nawet Ellie o której ciągłej obecności wiedziałem przez jej płytki oddech, który owiewał moje ramię i wzrok, pomału zaczynający szwankować.

Ból fizyczny był prawie nie odczuwalny, bo zagłuszał go silniejszy. Ten, płynący prosto z duszy, która krwawiła. Przelewał się przeze mnie niewyobrażalny smutek i żal do samego siebie, bo ta mała kruszynka właśnie w moich dłoniach całkowicie umierała, a ja nie wiedziałem co robić, bo trochę nad nią popłakałem, ale nadal żyłem i miałem jakieś nikłe szanse na wydostanie się z tego piekła.

Na wydostanie jej, bo byłem winny tego zamieszania.

Nie udało mi się jej uratować, choć tak naprawdę robiłem wszystko, by trzymać ją od siebie z daleka. Ona i tak zawsze do mnie wracała.

I nie miałem jej tego za złe, bo jej obecność była moją prywatną definicją raju na ziemii, gdzie wszystkie zmartwienia się nie liczyły, a my byliśmy dla siebie wszystkim. Uzupełniamy się, tworząc jedną pasującą całość, która powinna być dla nas zakazana, ale w końcu to co zakazane zawsze najbardziej kusi. I tak też było w tym przypadku. Nie mogliśmy się rozstać, bo to by było złamanie zasad, których oboje podświadomie przestrzegaliśmy.

Ja czułem, że muszę ją chronić przed wszystkim, nawet przed samym sobą, za to ona wyznaczyła sobie misje, jaką było nie pozwolenie mi zatracić się we własnym chaosie. Obrała sobie cel, że mnie nie zostawi i byłem jej za to cholernie wdzięczny, za każdy malutki moment w którym jej obecność sprawiała, że byłem prawdziwie szczęśliwy.

Lecz w tej sytuacji nie potrafiłem już na to tak patrzeć. Nie teraz, gdy na szali jest jej życie. Życie kobiety, a raczej, miłości mojego życia, która była upartą idiotką, wiążąc się ze mną. Przez jej twarz nie przebrnął jednak nawet cień zawahania. Była pewna, że jej miejsce jest przy mnie, natomiast ja byłem pewny, że jej bezpieczeństwo jest dla mnie kluczowe.

LIE 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz