19.

121 11 0
                                    

Ellie

Dostałam wczoraj wieczorem telefon od Jack'a i Melanie, że dzieli nas tylko jedna noc od oficjalnego spotkania. Ojciec Jack'a podobno załatwił nam konkretny nocleg. Wysłaliby mi zdjęcia, ale, jak to ujęli, w zaświatach nie ma aż tak dobrego zasięgu. Skojarzyło mi się to z Thiago i jego żartami o mojej rzekomej śmierci. Poniekąd mnie też zaczynało śmieszyć to jak idiotyczna była ta cała sytuacja.

A gdy wstałam z samego rana prawie wybuchłam z podekscytowania, gdy powiedzieli, że będą po mnie za dwadzieścia minut. Nie potrafiłam wysiedzieć w miejscu, a cały czas ręce trzęsły mi się w powietrzu. Nie potrafiłam uwierzyć, że naprawdę po tym miesiącu pełnym przeszkód i załamań nerwowych wreszcie ich zobaczę. Moich przyjaciół, których twarze zaczynały mi się zacierać w pamięci.

– Dziecko, będę za tobą tęsknić. – mówiła mi Rhonda, stojąc przy mnie w drzwiach. – Odezwij się kiedyś jakbyś była w okolicy.

Pokiwałam głową i przytuliłam staruszkę do siebie, mimo że nie do końca mogłam jej to obiecać nie chciałam by czuła się samotnie.

– Pewnie, że tak. Nie byłabym w stanie nie skorzystać z ponownego spróbowania twoich słynnych wypieków.

Kobieta uśmiechnęła się do mnie szeroko, a ja cieszyłam się, że w jakichś sposób byłam w stanie ją uszczęśliwić.

– Dziękuje za wszystko. – dodałam – Bardzo tego potrzebowałam.

– To ja potrzebowałam towarzystwa. – podkreśliła – Również dziękuje.

Uśmiechnęłam się smutno i pożegnałam z kolejnym bólem serca. Tak, zdecydowanie za szybko przywiązywałam się do ludzi.

Wyszłam z mieszkania. Miałam na siebie wyprane ubrania Thiago. Już nie pachniały brudem i przebijającym się zapachem blondyna. Teraz po prostu były czyste, a sama nie wiem dlaczego zatęskniłam za znajomym zapachem chłopaka, za którym kategorycznie nie powinnam tęsknić.

Wszystkie zmartwienia jednak zniknęły, gdy wyszłam z klatki i zdałam sobie sprawę z tego kto po mnie jedzie. Uczucie wzburzonego podekscytowania zagościło w moim brzuchu. Miałam wrażenie, że zaraz się uduszę.

Podeszłam na umówiony przez nas parking, patrząc się na drogę jak na wyrocznie. Byłam bliska płaczu i pisku szczęścia, a czekałam jedynie na odpowiedni moment.

Takowy nastąpił, gdy po kilku sekundach nadjechał czarny samochód. Skręcił na parking, a mi zabrakło tchu, gdy dostrzegłam rude włosy za kierownicą i blond koka po boku. Nie minęła sekunda, a po moich policzkach już leciały łzy. Rzuciłam plecak na chodnik i zakryłam twarz dłońmi, chcąc wierzyć, że to wszystko prawda. Że wreszcie mogłam przestać żyć w stresie i w ciągłym strachu, bo był wreszcie przy mnie ktoś komu mogłam w pełni zaufać. Nawet nie potrafiłam określić jaki spokój ogarnął moje wnętrzności.

Wybuchłam płaczem jak małe dziecko, a widzący to Jack nie parkował, a jedynie wysiadł z samochodu i podbiegł do mnie jak rozpędzona rakieta. Tuż obok niego ruszyła blondynka. Gdy do mnie dotarli i zamknęli w najmocniejszym uścisku wreszcie poczułam ulgę.

To był całkiem inny rodzaj szczęścia. Nie taki gdy kupujesz sobie nowy telefon, ani nie taki kiedy wygrywasz loterie, chociaż nie wiedziałam, bo nigdy nie wygrałam. Ten rodzaj szczęścia wyciskał z ciebie cały ból, który wcześniej gdzieś tam się gnieździł. Widok osób, które tak mocno kochałam po tylu latach rozłąki i strachu był jak bezpieczny schron w którym znajdujesz się podczas wokół panującej wojny – Jesteś bezpieczny i chociaż na moment możesz się tak czuć zanim zrozumiesz, dlaczego tu jesteś. Dlaczego właśnie chowasz się w schronie.

LIE 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz