23.

79 5 3
                                    

Jack – dwa dni później

– Gotowy? – spytała mnie Melanie, która po raz setny poprawiała mój płaszcz i czarne okulary na nosie. Wyglądałem trochę żałośnie, ale dość wiarygodnie. Doroślej, niż zazwyczaj w swoich luźnych bluzach.

– Tak – odparłem niemal od razu, a mój ojciec wygonił dłonią blondynkę, która pobiegła w stronę samochodu zaparkowanego za budynkiem.

W aucie siedziała już Ellie więc kiedy blondynka wsiadła do środka obie wystawiły nam kciuki do góry, a ja przewróciłem oczami.

Powoli kilku policjantów kierowało się w naszą stronę, więc mój Ojciec jeszcze raz przybliżył mi nasz plan.

– Wchodzimy do środka. Mówimy co i jak, a ty w tym czasie się ulatniasz i wpadasz do laboratorium. Zabierasz Williama za sobą i uciekasz tylnim przejściem.

O rany, czułem się jak tajny agent. Zresztą moja fucha zazwyczaj należała do tego typu i kochałem ten zastrzyk adrenaliny.

– Przyjąłem.

Kiwnąłem głową i lada moment mój Ojciec już wymieniał zdania z pewnymi policjantami. Dla nich byłem przyjacielem Hernona z firmy, ale miałem ulotnić się na tyle dobrze i szybko by kompletnie nikt mnie nie zauważył.

Bułka z masłem.

Kilka minut później już kierowaliśmy się do środka budynku na kompletnym odludziu w Minnesocie. Nawet policjanci uznali, że nigdy tam nie byli, bo dany budynek był uznany za opuszczony.

Czy się stresowałem? Cóż, niezbyt. Byłem bardziej podekscytowany. Wiedziałem, że to musi się udać. Nie było innej opcji.

Budynek był wielki. Zadbany, ale schowany pomiędzy lasami. Nie było go widać przy głównej drodze, ale też nie nie był w wielkiej odległości od miasta. Idealne miejsce na nielegalne działania.

Byłem ciekawy czy się nas spodziewali, czy też nie, ale powstrzymałem się od zadawania głupich pytań policjantom. Ojciec w ogóle kazał mi się nie odzywać, ale czy to w ogóle możliwe? To jak cholerne tortury dla mojego wrodzonego gadulstwa.

Znaleźliśmy się już w bliższej odległości. Było tu dość cicho, jak na okoliczności, a przed wejściem nie stała żadna żywa dusza. Cóż, najwidoczniej było pewni swojej pozycji. Jak niefortunnie.

Hernon posłał mi spojrzenie, a następnie kiwnął głową i wszyscy szliśmy już szeregiem do budynku z cegły. Jeden z policjantów wywarzył drzwi i wpadliśmy do środka jak w prawdziwym filmie akcji. Wręcz skakałem z ekscytacji. W głowie leciała mi muzyczka Business Eminem'a, a sam czułem się jak główna postać napadu.

Zagryzłem wargi. To dosyć niestosowne gdybym zaczął się szalenie uśmiechać.

W pierwszym pokoju na parterze siedziała dwójka brunetów, którzy na nasz widok stali się biali jak ściany wokół nich. Prawie parsknąłem śmiechem.

– Na ziemie! – warknął jeden z policjantów i pogroził w nich bronią – Gdzie wasz szef, co?

Zaczęli odpowiadać śpiewająco. Śmieszne, jak łatwo było ich nastraszyć, ale w sumie nie mieli z nami żadnych szans. Mieliśmy przewagę liczebną.

Zaczęły się wrzaski i hałas z góry. Zaczęto wołać Aziel'a po imieniu aż w końcu zjawił się w idealnie ściętych czarnych włosach i lekkim grymasem na ustach.

Nawet nie słuchałem o czym mówili. Widziałem tylko jak Ojciec wychodzi naprzód i zaczyna wrzeszczeć, wspominając coś o nierozwiązanej umówię. Po minie Aziel'a wywnioskowałem, że nie do końca się tego spodziewał.

LIE 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz