Ellie
– Przysięgam, że zwymiotuje jeżeli jeszcze raz powiesz na niego per lisek – jęknęłam przeciągle.
Miałam tych dwojga po dziurki w nosie. Owszem, cieszyłam się, że są razem, ale błagam, ileż można? Czy ja i William również byliśmy tacy irytujący? Nie, z pewnością nie.
Westchnęłam, kiedy popatrzyli na siebie i uśmiechnęli się uroczo. Zbyt uroczo i zbyt szeroko. To było ponad moje nerwy nawet po lekkiej dawce alkoholu.
Wzięłam kolejny łyk by zabić uczucie, że tak naprawdę byłam zazdrosna. Oczywiście, że byłam, ale kto mi zabroni trochę pomarudzić?
Delikatny trunek rozpalił ponownie moje gardło, a tamta dwójka znów zaczęła gadać jak najęta. Westchnęłam po raz milionowy.
– Czemu zakochani ludzie są aż tak męczący?
Odłożyłam szklankę, która wydobyła delikatny brzdęk, stukając się z powierzchnią stolika. Byliśmy w knajpie blisko naszego wynajętego hotelu. Minnesota oferowała wiele ładnych barów, ale wybraliśmy ten najpopularniejszy by się nie zawieść. Było tu ładnie, a szybka i znana muzyka sprawiała, że noga sama wprawiała się w ruch. Wreszcie czułam się wolna, rozerwana. Miałam ochotę wyjść na środek i bujać dziko biodrami dopóki nie rozboli mnie żołądek.
Ale najpierw potrzebowałam minimalnej dawki pewności siebie, a to skutkowało siedzeniem naprzeciwko dwojga zakochanych.
Mieliśmy trochę wolnego czasu, gdyż Hernon Kennedy miał dziś do odbycia ważne biznesowe spotkanie poza miastem. Musieliśmy wiec przełożyć przedstawienie mu naszych planów na jutro i aby trochę zrekompensować mi miesiąc agonalnych nudów, znaleźliśmy się właśnie tutaj.
Melanie odwróciła głowę w moją stronę i zmarszczyła nos, mrucząc i podnosząc swój drink do ust.
– Sama jesteś zakochana – przypomniała mi, a ja przewróciłam oczami. Mimo to na moje usta wkradł się lekki uśmieszek.
Tęskniłam za nią i za Jackiem, dlatego zdawałam sobie sprawę, że nasze narzekanie na siebie nawzajem było jedynie sarkastycznymi kłótniami. Tak naprawdę mogłabym przesiedzieć z nimi całymi dniami, a nawet wytrzymałabym kilka całusów.
No dobra, maksymalnie jeden.
Ale i tak cieszyłam się, że w końcu ich widzę. Moje życie nareszcie powracało do upragnionej normy.
– Tak, ale jak pewnie zauważyłaś, mojego narzeczonego tutaj nie ma, więc mogę narzekać – odburknęłam jakby to była oczywistość.
Melanie posłała mi ostrzegawcze spojrzenie, lekko zasmucone, ale ja machnęłam na to ręką. Trochę było mi przykro z powodu braku Williama u boku, ale również wiedziałam, że tak niewiele dzieliło nas od spotkania. Chociaż na tamten moment jeszcze nie do końca miałam plan jak to zrobić.
Ale nie było rzeczy niemożliwej. Dla mnie uratowanie Williama było celem absolutnie priorytetowym.
– To co? – przerwał nam Jack, zerkając na Melanie. – Mogę porwać moją Melly na parkiet?
Wyglądał szarmancko. Uśmiechał się inaczej niż zapamiętałam. Przez głowę przeszło mi wspomnienie naszej starej rozmowy odnośnie miłości. Kto by pomyślał, że moja najlepsza przyjaciółka podoła temu zadaniu i sprawi, że Jack będzie uśmiechał się właśnie w ten sposób?
– Się wie, lisie. – odpowiedziała mu blondynka i złapała go za dłoń.
Poruszyli się z kanapy, ale zanim odeszli Melanie posłała mi spojrzenie.
![](https://img.wattpad.com/cover/332859008-288-k648905.jpg)
CZYTASZ
LIE 3
FanfictionTrzecia cześć trylogii LIE Zdjęcie z okładki nie jest moje, a z pinteresta Melokoii! Miłego czytania! Hyacinthia_