Rozdział 25

53 1 1
                                    

XXV.

Minęły ponad dwa miesiące.

Dwa miesiące, podczas których doznałam przeróżnych rollercoasterów emocjonalnych, musiałam zmierzyć się ponownie z epizodami depresji i atakami paniki, ale po wielu, ale to wielu sesjach terapeutycznych, nareszcie mogłam wstawać normalnie z łóżka i nie myśleć... o nim. A dzisiaj wybierałam się na kolejne spotkanie i pierwszy raz od dawna nie stresowałam się mówieniem o tym, co czuję. Bo za cholerę nie wiedziałam wcześniej jak mam określić mój stan i to jak się z tym czuję.

- Jak się dzisiaj czujesz, Vittoria? – Pani Emily nie wyglądała, jakby miała mi odpuścić.

- W porządku. – uśmiechnęłam się szeroko. – Dzisiaj rano prawie w ogóle o nim nie myślałam.

- Prawie?

- Ale ma pani piękne kolczyki. – pokazałam palcem, nie spuszczając uśmiechu. – Pasują do pani karnacji.

Pani Emily zmarszczyła czoło i popatrzyła na mnie gniewnie.

- Nie zmieniaj tematu, Vittoria.

Tylko że już miałam dosyć omawiania tego, co muszę robić, by poradzić sobie z rozstaniem. Może tamta noc była błędem i nie powinniśmy tego robić? Już nigdy się nie dowiem, bo jestem skończoną idiotką, która bez przerwy użala się nad sobą.

- Po prostu chcę porozmawiać o czymś innym. – wybrnęłam z niezręcznej sytuacji.

- O czym dokładnie?

No właśnie, o czym? Przez całą sytuację z Damon'em przestałam myśleć o innych problemach, z którymi musiałam się zmagać. Jakby przyćmił wcześniejszy ból jeszcze gorszym cierpieniem, tylko tym razem takim, że miałam ochotę wyrwać sobie wszystkie włosy z głowy i zanurzyć się pod kołdrą i nigdy spod niej nie wychodzić.

- Kiedy ostatni raz się okaleczałaś? – niespodziewane pytanie, na które nie byłam przygotowana.

Ogień wciąż tkwi nie tylko w moich wspomnieniach, ale i przy każdym większym załamaniu. Kiedy myślę o tych krótkich chwilach, które były chyba najlepszymi w moim życiu, zastanawiam się, czy kiedyś znów będę tak szczęśliwa. Szczerze? Wątpię.

- Parę tygodni temu.

- Vittoria. – Emily zgromiła mnie wzrokiem.

- Pięć dni temu. – nie umiałam teraz na nią patrzeć.

- Vittoria, musisz zrozumieć, że każde oparzenie pozostawi po sobie bliznę. Nieważne jak dużą, czy małą. – złączyła dłonie. – I każda blizna będzie ci przypominać, dlaczego to robiłaś. Nie pozwól, aby ból przejął nad tobą kontrolę. Jesteś znacznie silniejsza od tego.

- Więc co pani radzi? – nie widziałam innego sposobu, by zapomnieć, choć na chwilę o tym, co się wtedy działo. Gdy kolejna cząstka ciebie od tak po prostu zanika.

- Piszesz wiersze. – stwierdziła. – Wyżyj się, opisując to, jak się czujesz z tym wszystkim. A następnie je spal. Ogień tym razem tobie nie zaszkodzi i nie pochłonie za sobą tego, czego nie mogło ci odebrać.

- Czyli?

- Nadziei, Vittoria.

Cóż, uważam, że z pani Emily poetki nie będzie, ale przynajmniej mogę zabić czas tą terapią. A na rozstanie to jest właśnie najlepsze.

Po skończonej sesji wybrałam się samotnie na shake. Było dopiero południe, więc słońce wytapiało asfalt i doprowadzało ludzi do szału - mimo że większość już była przyzwyczajona do takich upałów.

Love's scream /ZAKOŃCZONE/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz