III

150 17 0
                                    

Siedziałam w szpitalu ponad siedem godzin z nadzieją, że Lucy się wybudzi, ale nadaremnie. W sumie lekarz powiedział nam - mnie i państwu Anderson - , że Lucy ma lekkie wstrząśnienie mózgu, ale dla pewności będzie w śpiączce farmakologicznej.

Jej rodzice namawiali mnie, żebym poszła do domu. Odpocząć. Na początku nie zgadzałam się, ale z każdą spędzoną tu godziną mój upór nie był już taki sam jak na początku.


Państwo Anderson zbierali się, więc chyba zadzwonili po moją mamę, bo po kilku minutach już zbierałam się do wyjścia. Po pożegnaniu się z Lucy i jej rodzicami wsiadłyśmy do samochodu i po chwili mknęłyśmy wzdłuż przedmieść miasteczka Canterwood.


- Jak w pracy? - zapytałam po chwili ciszy, która tu panowała.


- Jak to w pracy. Zbliża się sezon jesienny, więc możliwość przeziębień, czy też choroby będzie się zwiększać z tygodnia na tydzień. Ale nie narzekam. Wole taką pracę niż tą co wraca się do domu o nie wiadomo której, a do tego jeszcze z marnymi pieniędzmi, które nie starczają ci do końca miesiąca.


Dokładnie. Trochę się zmieniło w ciągu tych trzech lat. Kiedy miałam pięć lat poszłam do przedszkola, a mama pracowała jako sprzedawczyni. W sumie miałyśmy trochę pieniędzy, ale one były przeznaczone na studia mamy. Kiedy zaszła w ciążę musiała przerwać naukę. Dopiero niecałe trzy lata temu skończyła studia z wyróżnieniem. Byłam - i jestem - z niej dumna. Teraz pracuje jako farmaceutka w tutejszej aptece. Obie zyskałyśmy z tego plusy. Ona nie wracała wykończona do domu i w końcu mogła gotować nam obiady, które tak kochała. A ja zyskała, że moja mama wracała do domu o normalnej godzinie. I w końcu byłyśmy normalną rodziną. No nie do końca. Mocno pokręciłam głową, by odgonić nie wesołe myśli.


- A jak w szkole? - z powrotem myślami znajdowałam się w aucie.


- Było dobrze. A! I w następną środę jest wywiadówka.


- Czy muszę iść? - zachowywała się jak nadąsane dziecko, które pyta się mamy, czy musi zjeść brokuły. Roześmiałam się.


- Tak musisz. Pani powiedziała, że wszyscy powinni być obecni. Nie wiem dlaczego. - dodałam szybko ją uprzedzając.


- No dobrze. A może to coś z twoimi ocenami jest nie tak. Hmm?


- Ha ha. Bardzo śmieszne. - Mama nigdy nie miała ze mną problemów, tym bardziej jeśli chodziło o naukę. Jakoś wszystko samo mi wchodziło do głowy.


- Okay. To o której się zaczyna?


- O 17:00 jak zwykle.


- Przyjdę o 17:15. Chociaż ominie mnie paplanie jaka to wasza klasa jest niegrzeczna bla, bla bla...


Mama zatrzymała się przed pasami i po chwili obie wybuchłyśmy śmiechem, jak ona naśladowała moja wychowawczyni.

Zamilkłam, kiedy przez pasy szło pięciu chłopaków. Z mojej szkoły. Kilku rozpoznało mnie i patrzyli w moją stronę z zaciekawionymi uśmieszkami. Tak samo jak na parkingu. Tyle, że wtedy się śmiali.

Kiedy przeszli obie wymieniłyśmy spojrzenia typu O co im chodzi?. Ale nie przejmowałyśmy się tym.


Po powrocie do domu zamieniłam z mamą kilka słów. Na koniec życzyłyśmy sobie dobrej nocy. Weszłam na górę do mojego pokoju. I - dosłownie - padłam zmęczona na łóżko.


My everything Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz