VII

123 20 0
                                    

- To są jakieś kpiny! - Usłyszałam mamę, gdy wchodziła. Wbiegłam do korytarza. Widać, że jest zła, a do takiego stanu może ją sprowadzić tylko moja wychowawczyni. W tamtym roku kazała czekać jej dwie godziny po to, żeby powiedzieć jej, że być możliwe będę miała świadectwo z paskiem. Wtedy wpadła do domu jak huragan. W sumie się jej nie dziwię. Poszła do szkoły po to, by dowiedzieć się tego co wiedziała od dawna. Ba! Od gimnazjum. 


- Co się stało? - spytałam wchodząc z nią do salonu.

 - Zaraz ci powiem co. - usiadła - Siedziałam w tej szkole ponad półtorej godziny, by dowiedzieć się na końcu, że na początku grudnia macie zimowy bal. I cała wasza klasa ma być obecna.

 Jeszcze nie byłam na zimowym balu. W tamtym roku byłam chora. Odcięta od świata niemal na dwa tygodnie. Lucy opowiadała, że tego nie da się opisać własnymi słowami. I muszę to zobaczyć na własne oczy. Oczywiście jeśli nie będę chora.

 - Ale wiesz, co te całe siedzenie w szkole dało mi plusy.

 - Jakie?

- Będziesz miała swój pierwszy bal. Nie to co było w gimnazjum. 

W gimnazjum miał być też bal na koniec szkoły, ale wyglądało to na dyskotekę. Nie było sukienek, czy elegancko ubranych chłopaków. Zero.

 - A największym plusem jest to, że zabiorę cię na zakupy! Będziesz wyglądała prześlicznie.

 Rzadko chodziłyśmy na zakupy razem, ale jak już to z wielkim hukiem.

 ***

 Na drugi dzień jem lunch z wciąż podekscytowaną Lucy. Powoli mam jej dosyć, ale jest to w sumie również zabawne. Zaczyna mi opowiadać co robiła na historii. W pewnej chwili zauważam Szatyna siedzącego za Lucy. Patrzy się na nią. Czuję dziwne mrowienie w dłoni. Zawsze tak mam, gdy czymś się niepokoję. Patrzę się na jego stolik. Jest z kolegami. Wzrokiem znowu spoglądam na niego. W ogóle mnie nie zauważył. Nadal wpatruje się w moją towarzyszkę.

 - Halo! Ziemia do Ellie!

 - Przepraszam - potrząsam głową - zamyśliłam się.

 - No widzę. - zerka na telefon - Dobra zbieram się. Muszę jeszcze siusiu, a zaraz mam sprawdzian z matematyki. A ty? - pyta wstając i zbierając pudełko po swoim lunch'u.

 - Historia.

 - Zazdro. No dobra. Życz mi powodzenia.

 - Powodzenia! - krzyczę do jej pleców.

 - Nie dziękuje! - odkrzykuje. Znika z stołówki.

 Kończąc swój posiłek znowu spoglądam na Szatyna, którego... nie ma. Eric również zniknął. Mam złe przeczucia. Wyrzucając resztki swojego jedzenia wychodzę na hol i kieruję się w stronę sali od historii. Miałam już skręcać, gdy za rogiem słyszę stłumione głosy.

 - Muszę z nią porozmawiać

 - Wytrzymaj jeszcze tydzień -To Eric. Mino, że prawie się do mnie nie odzywał rozpoznaję jego głos.

 - Ty nie wiesz jak to jest, więc przymknij się!

 - Masz racje nie wiem. Ale chyba nie chcesz, by pozostali nas nakryli na tej rozmowie. 

- Mam to gdzieś! Chce wiedzieć jak się ona czuje.

 - Spokojnie. Tym się już zająłem. Ostatnio gadałem z jej przyjaciółką. Jest w porządku.

 - Tylko w porządku! Dziś na lunch'u wydawała się taka... szczęśliwa.

 - Uwierz mi. Wszystko będzie dobrze, Connor.

 - Ale nie chce, żeby widziała we mnie to co inne dziewczyny. Nie chce, żeby widziała we mnie potwora!

 Co? Cofam się o kilka kroków. Potwór? Lucy? Boże! Co to ma znaczyć?!

Z rozmyśleń wyrywa mnie dzwonek. Niech to szlag! Spóźnię się!

 Wybiegam szybko za rogu i zderzam się z Eric'iem. Upadając na podłogę uderzam się głową o twarde zimne płytki. Z wielkim bólem z tyłu głowy wstałam i dalej biegnę w stronę klasy.

Już jestem prawie na miejscu. Przy wejściu do klasy opieram się o ścianę. Próbując uspokoić uderzenia serca po szyi czuję dziwne ciepło. Dotykam ręką. Była to krew. Po chwili przed oczami zawirował mi cały hol. Upadając zauważam biegnących w moją stronę dwóch chłopaków.

 - Ellie!

 Tylko to słyszę przed ogarniającą mnie ciemnością. 


My everything Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz