V

161 18 0
                                    

Po wysprzątaniu całego domu razem z mamą nabrałam ochoty na pieczenie. W dodatku miały to być muffiny.

- Niech to szlag! - powiedziałam po przeszukaniu całej kuchni. W żadnej szafce nie było nawet mowy o gotowaniu. Co dopiero o pieczeniu. Pustka.

- Co się stało? - spytała się mama wchodząc do kuchni. Ubrana była w beżowe materiałowe spodnie, żółtą bluzkę na ramiączka, a w ręce trzymała mój biały żakiet. Nie przejmowałam się tym. Zawsze się wymieniałyśmy ciuchami.

- Chciałam zrobić muffiny.

- Aaa... maraton pieczenia?

- Dokładnie. A ty gdzie się wybierasz? Na randkę? - Chciałabym, żeby mama się z kimś umówiła, ale jakbym mówiła do ściany. Wiedziałam, że zignoruje to ostatnie pytanie. Zawsze tak robiła.

- Jadę na zjazd farmaceutyczny do sąsiedniego miasta. Będę wracać pod wieczór.

- Teraz jedziesz?

- No... Za jakieś 10 minut.

- To poczekaj chwilkę. Podwieziesz mnie do centrum na zakupy. - rzuciłam w jej stronę, gdy wchodziłam po schodach.

Wysiadając z samochodu daję jej buziaka w policzek.

- Dzięki za podwózkę. Kocham cię! Pa.

- Ja ciebie też. Do zobaczenia!

Szybko wchodzę do sklepu porywam wózek i ruszam w pułki. Robiąc zakupy myślę o Lucy. Jeżeli jutro nie zjem wszystkich muffinek przyniosę jej trochę. Czuję się o wiele lepiej, gdy Lucy ma spokój. Mam nadzieje, że skończy się to całe "obserwowanie".

Odwrócona w stronę produktów do pieczenia zastanawiam się nad dwoma olejkami. Moje rozmyślenia przerywa trzask.

- Przepraszam! - mówi jakaś pani. Wiekiem była możliwie zbliżona do mojej mamy.

-Nic się nie stało? - uśmiecha się do mnie.

- Nie dość, że stara to w alejkę nie mogę trafić. - śmieje się. Na to odpowiadam grzecznym uśmiechem. Nie wiem co powiedzieć. - Nie rozbiłam ci tam nic, kruszynko?

Spoglądam na zawartość wózka. Na razie nie miałam nic szklanego tylko mięso, wędliny w woreczkach, czy też owoce i ryż w opakowaniu. Coś na niedzielny obiad musi być.

- Nie, wszystko jest na swoim miejscu.

- To dobrze. Hm... co im za ciastka kupić? Przepraszam, że tak ciągle mówię. - staje niedaleko mnie.

- Niech pani nie przeprasza... A co do ciastek... Mogę powiedzieć, że te - wskazuję je - są bardzo dobre. Nie za słodkie, ani syte. w sam raz. Jak dla mnie oczywiście.

- Och, dzięki, kruszynko. Z pewnością moim córką będą smakować.

- Są tutaj?

- Nie! Dobry Boże! Tuta, by mnie wykończyły mimo, że mają 16 lat. - chichoczę.

- No, to wesoło ma pani w domu.

- I to jak! - Razem się śmiejemy. Jeszcze chwilę rozmawiamy o głupotach.

W pewnej chwili w koszyku pani Shelby wylądowały dwie paczki przypraw. Obie odskoczyłyśmy.

- Nie strasz mnie Eric'u. Czy to tak trudno podejść i włożyć? Bo moim zdaniem nie.

Odwróciłam się chcąc wiedzieć do kogo mówi pani Shelby. Wmurowało mnie. To on. Chłopak z groźnej piątki. Ten sam co był razem z Szatynem w damskiej toalecie. Szok. Patrzył na mnie. Z pewnością mnie poznał. Mimo, że włosy miałam związane w wysoką kitkę, po twarzy było widać zmęczenie, które zapewniłam sobie przy sprzątaniu. Nie wiem, gdzie podziać wzrok, więc spoglądam na panią Shelby.

- Ellie, to jest Eric. Mój syn. Eric to jest Ellie. Przed chwilą się poznałyśmy.

To jest jej syn! Dlaczego? Taka miła, zabawna kobieta musi mieć takiego syna? Po stracha naszej szkoły?

Niepewnie wyciągnęłam lekko drżącą dłoń w jego stronę. Grunt to odwaga Ellie. Ujął ją w swoją ciepłą wielką dłoń. Przez moment przeszły mnie dreszcze. Powoli uniosłam głowę.

- Eric Dragon.

Jego głos jest ciepły, męski i stanowczy. przeszły mnie ciarki po plecach.

- Ellie Rosé. - Jego oczy były w barwie brązowej z odrobiną czerni. W każdym momencie można było zobaczyć, że raz są brązowe, a raz czarne. Są wyjątkowe. Jego jasna karnacja doskonale pasowała do krótkich brązowych włosów opadających mu na czoło. Rany. A jego usta... Stop! Koniec. W skrócie - i to wielkim - był po prostu idealny. Czarny T-shirt opinał jego smukłą wysportowaną sylwetkę. Boże! Co ja robię? Patrze się na chłopaka, w miejscu publicznym, a obok jest jego matka!

Szybko opuszczam wzrok i wyswobadzam się z jego uścisku. Pewnie zauważył, że się gapiłam. Czuję jak robię się czerwona na twarzy.

- Myślę, że was już opuszczę. - kieruję się w stronę mojego wózka - Mam jeszcze dużo praw do załatwienia w domu. - kłamię. Eric mruży oczy patrząc w moją stronę. Skapnął się, że kłamię. - Miło było panią poznać pani Dragon.

- Wzajemnie, kruszynko. Może się znowu zobaczymy.

- Proszę mieć nadzieje. Do widzenia. - Idę szybko w stronę kasy.

***

Ale jestem głupia! Po zapłaceniu za zakupy chciałam się kierować w stronę mojego rowera, który jest w domu! Muszę zapinkalać 2 km. Dlaczego prosiłam mamę o podwózkę? Why?!

Został mi niecały kilometr, więc idę krawężnikiem z dwoma obładowanymi torbami w obu rękach, bo oczywiście po co na tych terenach chodnik. Burmistrz myśli tylko o sobie w tym miasteczku. Idę cały czas się przezywając dopóki ktoś mi nie przerywa. Po mojej lewej stronie zatrzymuje się czarne BMW. Po chwili w oknie ukazuje się... pani Dragon?

- Ellie! Kruszynko zauważyliśmy, e idziesz, więc chciałam się spytać gdzie mieszkasz?

- Eee... do domu mam jeszcze niecały kilometr...

- Och! No to wsiadaj! Podwieziemy cię. - uśmiechnęła się do mnie.

- To bardzo miło z waszej strony, ale...

- Nie ma żadnego, ale. Masz dwie duże torby wypełnione zakupami, kruszynko nawet ja w takim momencie prosiłabym na klęczkach o podwózkę...

Pani Dragon mówiła i mówiła. Z kolejnymi słowami wypowiedzianymi przez nią maja stanowczość - znowu - mijała. Po chwili już w aucie, które prowadził Eric. Miałam wrażenie, że przez cały czas mnie obserwuje. Po kilku wskazówkach w końcu zaparkowaliśmy koło mojego domu.

Jeszcze raz się z nimi żegnając szybko szłam z zakupami w stronę domu. Gdy byłam przy drzwiach okazało się, że nie wzięłam torebki. Z zamiarem szybkiego biegnięcia do auta odwróciła się i wpadłam w ramiona... Eric'a. Prawie się przewróciłam, ale on szybko postawił mnie na nogi. Gdzieś w głębi mnie poczułam rozczarowanie.

Co?!

- Dzięki.

- Nie ma sprawy. Jak się czuje Lucy? - zapytał.

- Dobrze. Wczoraj ją wybudzili, a dziś miała zostać wypisana do domu.

- Okay. Proszę, oddaję torebkę.

- Dzięki za wszystko.

- Ja też. Trzymaj się.

Po chwili odchodzi już w stronę auta i szybko odjeżdża. Kiedy zapytał się o stan Lucy zrobiło mi się przykro. Nie wiem dlaczego. Może... dlatego, że leciało na nią jednocześnie dwóch chłopaków plus przystojnych i w dodatku z wyższej klasy. Zachowuję  się jak zazdrosna dziewczyna. W dodatku zazdrosna o Eric'a. Ale - niestety - to jego wybór.

- Cześć.

Powiedziałam zamykając drzwi do panującej ciszy w domu.


My everything Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz