Po akcji w sklepie przy stacji benzynowej, wraz z Timothym skierowaliśmy się w stronę domu Connie. Mimo że podczas drogi chłopak wydawał się być początkowo nieco skrępowany, wkrótce na jego twarz powrócił szelmowski uśmiech, a wypowiadane słowa podszyte zostały odwzajemnioną przeze mnie złośliwością.
– Dlaczego ta kasjerka nazwała cię Thomasem? – spytałam nagle.
– Ponieważ wiedziałem, że zacznie rozmawiać ze swoimi koleżankami – odparł. – A te przekażą innym przyjaciółkom, które powiedzą swoim partnerom, a ci z kolei opowiedzą o sytuacji w pracy. I takim sznureczkiem przeredagowana informacja dotarłaby do moich rodziców, którzy nie byliby zadowoleni z faktu, że ich syn ma domniemany romans z jakąś kobietą – wyjaśnił. – Pod przykrywką Thomasa nic mi nie grozi. Śmiało mogłem wszystkiego się wyprzeć.
– Sprytnie – skomentowałam. – W takim razie, jaką mam pewność, że rzeczywiście masz na imię Timothy?
– Stuprocentową. – Posłał mi uśmiech. – Mogę pokazać ci akt urodzenia.
– Powiedzmy, że wierzę na słowo – odparłam.
I tak wspólnie dotarliśmy pod dom Connie. Chłopak nacisnął dzwonek, prosząc o otwarcie furtki. W tym czasie przeskanowałam wzrokiem otoczenie. Posiadłość dziewczyny była znacznie przytulniejsza od rezydencji Seana. Otaczały ją pojedyncze drzewa oraz masa polnych kwiatów, mieniących się w soczyście zielonej trawie. Nie zabrakło również marmurowych figur, które znajdowały się przy drzwiach frontowych domu, a do których prowadziła wyłożona kostką brukową ścieżka. Samą posiadłość zdobiły ściany w kolorze śniegu i okna, w których widniały wzorzyste firanki. Moje przemyślenia przerwało donośne szczekanie, a ja odskoczyłam od bramy, nie spodziewając się, że zza jednego z drzew wybiegnie dość spory golden retriever.
– O patrz – parsknął nagle Timothy – Connie zmieniła się w psa!
Pokręciłam głową, uśmiechając się na ten głupi komentarz. Wkrótce koło zwierzaka pojawiła się jego nastoletnia właścicielka.
– Garfield! – Uniosła ostrzegawczo palec, a pies zaczął kręcić się przy jej nogach. – Dobry piesek. – Pogłaskała go, a ten zaczął wesoło merdać ogonem.
– Dobry, ale w manipulacji – szepnął w moim kierunku Tim. – Rzuci się na nas jak tylko Connie się odwróci.
Zaśmiałam się cicho, patrząc, jak dziewczyna ubrana w czerwoną kwiecistą sukienkę otwiera nam bramę. Ruszyłam przodem, witając się z Connie przytuleniem. A kiedy ta chciała przybić z chłopakiem piątkę, ten padł ofiarą Garfielda. Pies oparł swoje łapy na jego koszulce, tym samym nieco ją brudząc. Oprócz tego polizał go, na co ten jedynie się skrzywił.
– Jesteś jego ulubieńcem. – Connie posłała Timothy'emu uśmiech. Następnie odciągnęła od niego psa, który ruszył w moją stronę. – Ciebie też lubi – zwróciła się do mnie.
Wyciągnęłam niepewnie dłoń, którą pies obwąchał. Dotknęłam jego miękkiej sierści, a ten położył się na kostce, chcąc, bym zaczęła go głaskać. Spełniłam jego prośbę, a następnie pochwaliłam. Czułam, że się polubimy.
Connie skierowała mnie i Timothy'ego do ogrodu. Oczywiście Garfield podreptał za nami, w międzyczasie merdając wesoło ogonem. Widząc rozpalone ognisko w połączeniu z rozwieszonymi wokół lampkami, uchyliłam usta ze zdziwienia. Dziewczyna naprawdę postarała się ze stworzeniem klimatu, którego największe efekty miały być widoczne dopiero po zachodzie słońca. Na rozstawionych kłodach siedział Sean, dyskutujący z Dylanem, który przypiekał na ogniu białą kiełbasę, trzymając ją na patyku. Gdy tylko zdali sobie sprawę z naszej obecności, obaj spojrzeli w naszą stronę. Nawet Lawrence, który zdawał się nie chować do mnie większej urazy. Bądź po prostu doskonale udawał nieporuszonego.
CZYTASZ
Let's pretend it's love
Teen FictionElena Anderson to dziewczyna, która od zawsze wychowywała się w cieniu starszego rodzeństwa. Szczególnie, że w przeciwieństwie do charyzmatycznych bliźniaków i ustatkowanego już brata, nie przepadała za zawieraniem nowych znajomości. Z reguły spędza...