4. Dobranoc mój nie-chłopaku

3.8K 124 55
                                    

– Nie bądź tchórzem, El. – Usłyszałam głos Dylana, który wyciągał w moją stronę paczkę rzekomo bardzo ostrych chipsów.

Już od dobrych dziesięciu minut kłóciłam się z nim, czy powinnam posmakować tej przekąski. Z początku uznałam to za całkiem dobry pomysł i sukcesywną drogę do pokazania, że jestem osobą przygotowaną na wszelkie wyzwania. Niestety mój mur pewności siebie skutecznie zburzył Timothy, który zdradził, że po tych chipsach wypił niemal litr mleka, a jego usta znacznie zwiększyły swój rozmiar. Na marginesie dodał, że Dylan przez tydzień nazywał go nazwiskiem Kardashian.

W międzyczasie Sean wyjął w paczki kilka chipsów, ignorując ich ostry posmak. Przegryzał kolejne z nich, uśmiechając się pewnie. Spojrzałam na niego jak na idiotę, lecz ten wzruszył jedynie ramionami. Odważny się znalazł.

– Nie są takie złe – zachęcał mnie Harvey. – Możemy uznać to za twój chrzest.

– Chrzest? – zapytałam kompletnie wybita z rytmu. Co oni znowu wymyślili?

– No wiesz, czasem się taki robi, żeby ktoś mógł oficjalnie dołączyć do danej grupy – wyjaśnił pospiesznie. – Jednych wywozi się na noc do lasu, drudzy muszą zjeść robaki, a inni...

– Są zmuszeni spędzać czas z Dylanem w jednym pomieszczeniu – skończył za niego Sean. – To jest chyba najgorsza kara ze wszystkich.

– Potwierdzam – poparła go Connie. – Mam czasem wrażenie, że od kiedy go poznałam IQ spadło mi o co najmniej połowę.

– Pięćdziesiąt procent odjęte od zera to wciąż zero – skomentował Timothy, poprawiając swoje cienkie okulary. Musiałam przyznać, iż sprawiały, że ta wzmianka zabrzmiała inteligentnie.

– Jesteście wszyscy okropni – wycedził w ich stronę zbulwersowany Harvey, tym samym odbierając Connie możliwość wylania irytacji wywołanej poprzednimi słowami Wanga. – Wracając, twoim chrztem będzie zjedzenie ostrego chipsa.

– Cóż za poświęcenie – zironizował Sean, przegryzając przekąskę.

– To, że masz skłonności masochistyczne, nie znaczy, że każdy lubi tego typu jedzenie – skarciła go Connie.

– Ale ma rację – odezwał się Timothy. – Mi kiedyś kazaliście zabrać wiewiórkę z parku – zaczął opowiadać. – Szkoda, że dopiero po kilku godzinach powiedzieliście, że to żart i nie ma tam żadnych wiewiórek.

– Ale było zabawnie, jak narzekałeś, że nie możesz żadnej znaleźć – zaśmiała się Connie. – Dwunastolatek biegający za czymś, czego nigdy nie było. Urocze.

– A tak serio, wyglądałeś jak kompletny idiota – dodał Sean, sprawiając, że Timothy się spiął.

– Byłem wtedy na skraju wytrzymania – prychnął lekceważąco. – Wracając, El jesz te chipsy?

– Biedny – odezwała się Connie. – Musiał aż zmienić temat, bo do teraz nie może znieść wstydu.

– Może pogadamy o tym, jak Sean dał ci pieniądze z Monopoly, a ty myślałaś, że to prawdziwe i kłóciłaś się z kasjerką, że na pewno chcesz nimi zapłacić za zakupy? – Posłał blondynce zwycięski uśmiech.

– Nie moja wina, że Lawrence brzmiał przekonująco. – Uniosła dłonie w geście obronnym.

– Przynajmniej było zabawnie – skomentował Wang.

– Dokładnie jak wtedy, gdy biegałeś za zmyśloną wiewiórką.

– Dobra, koniec. – Ich kłótnię przerwał Dylan.

Let's pretend it's loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz