Analiza Sherliam.
Sherliam definiuje delikatność i wrażliwość. Z całą pewnością jestem w stanie stwierdzić, że to te dwie cechy są klejem, który ich spoił tak bardzo, że są jednym z najlepszych shipów w historii anime, bo moim zdaniem są spokojnie w pierwszym top 20. Niewiele jest par, które przeszło razem taki development, które miały taką więź i które tak bardzo się dla siebie poświęciły. Zaznaczam jednak, że mówię to na pierwszym miejscu jako czytelnik mangi, a dopiero później jako widz anime. Jeśli uważasz, że anime jest cholernie piękne - bo jest, rekomenduje również czytanie mangi, bo ona dodaje całego kontekstu (poza tym omijają was takie rzeczy jak matka Alberta będąca podręcznikowym przypadkiem abusera, porwanie Williama, backstory Morana, sprawa polowań na dzieci dzieci, spotkanie w Durham, chemia Sherliam, więzi w grupie Williama, to że MI6 istniało od początku historii i Albert/William byli początkowo jej liderami, rozmowa Johna i Sherlocka na dachu, wydarzenia 3 lata po the final problem czyli dosłowna kontynuacja historii, Billy. MONEYPENNY CUDOWNA, OMIJA WAS MONEYPENNY🙏 ). Manga daje też pełen obraz tego, czym jest Sherliam.
Cóż, będąc szczerym ten ship na początku zaczyna być shipowalny, nie z powodu głębszych powodów, niż czysta chemia i napięcie między nimi. Ale czy to źle? Nie powiedziałbym. Bo od takich ich pierwszych przekomarzań i drobnej rywalizacji, pojawia się między nimi ziarno zrozumienia. Po prostu przyjemnie spędza im się czas, a później ewoluuje to w coś głębszego. Często oczekujemy od mediów, że znów przedstawią wielką historię połączonych przeznaczeń, ale wiecie co? Ludzie nie zakochują się dlatego że są bratnimi duszami, którym było pisane być razem. Ludzie zakochują się, bo są ludźmi: spędzają razem czas, poznają, błądzą. Żaden pradawny los nie chciał, by Sherlock i William się spotkali. To Sherlock chciał poznać tego śmiesznie zafiksowanego na matematyce nerda, liczącego złotą proporcję schodów. Owszem, William zaplanował ich spotkanie, ale to nie przeznaczenie, czy magia sprawiła, że zaczęli się dogadywać, że znaleźli wspólny język. Uważam, że to cholernie budujące ich uczucie: połączyli się sami z siebie.
Dla Williama naprawdę ważne jest to spędzenie razem przyjemnego czasu z Sherlockiem. Nie muszą razem robić niezwykłych rzeczy, po prostu mają ludzką normalność. Will podkreśla to z resztą w swoim liście. Spędzając czas z Sherlockiem nie musi być Mistrzem Zbrodni i może być po prostu Liamem, a to jest cholernie ważne dla jego postaci: normalność w nienormalnym świecie, życiu. Jego uczucia powstają powoli i po ludzku, nie wpływa na nie nic wyjątkowego, po prostu w pewnym momencie uświadamia on sobie, że czuje się naturalnie z Sherlockiem u swojego boku. Sherliam jest więc jak zwykli, przeciętni ludzie, każdy z osobna mógłby się z nimi utożsamić. Są wiarygodni. William targany myślami samodestrukcyjnymi, destrukcyjnymi, z życiem będącym dalekim od delikatnego, gdzie był nie więcej niż mordercą znalazł w Sherlocku swoją normalność.
Sherlock z kolei mógłby nie wydawać się czerpać z wspólnych spotkań tak wiele. Ale wcale tak nie jest. Sherlock zaczyna bowiem swoją historie w momencie, gdy jest zamkniętym na innych palantem, który potrafi zacząć się na kimś wyżywać, tylko dlatego, że ten ktoś nie zapalił mu papierosa. Ale im więcej spotyka się on z Williamem, z każdym ich kolejnym spotkaniem, widzimy jak coraz bardziej się relaksuje, a co więcej - nabywa pewnego rodzaju delikatność. Na początku tylko rywalizują na Noahticu, ale później są też w stanie dobrze się bawić w pociągu, a w końcu rozmawiać na poważne tematy w Durham. William będący Mistrzem Zbrodni zaczyna budować moralny kompas Sherlocka, nad którym on wcześniej tak nie myślał. To sprawia, że jego postać zmienia się na łamach historii, rozwija się, zaczyna doceniać życie i patrzeć na nie z nową wrażliwością. William nie jest oczywiście jedynym takim czynnikiem, jest tylko ich częścią (z resztą nie byłoby to dobre gdyby był całym jego życiem, tak rodzą się obsesję), ale pomimo tego staje się częścią rozwoju Sherlocka.