prolog

261 14 0
                                    

(na wattpadowej wersji książki, mogą znajdować się błędy, co jest normalne)

Laura

5 wcześniej

Dzień jak co dzień, mój mąż - Wayne, za godzinę kończy swoją zmianę. Gdyby nie to, że jestem w ciąży i naczelniczka oraz szef uważają, że to praca już nie dla mnie, bo za dużo stresu itp. dziś siedziałabym z nim na zmianie, ja jako generalna inspektor w wydziale policyjnym, a on najlepszym prokuratorem w całej Portugalii. Podczas robienia obiadu nuciłam pod nosem Position od Ariany Grande.

- Can you stay up all night? Fuck me 'till the daylight. - lekki uśmiech wkradł mi się nagle na moją twarz.

Ta część piosenki zawsze tak na mnie działał, nagły uśmiech pojawiał się na twarzy i od razu jakoś lepiej mi się robiło. Odcedziłam makaron i dodałam go do sosu, który przygotowałam już wcześniej, wymieszałam dokładnie i skończyłam ogarniać kuchnię. Po generalnym ogarnięciu całego domu usiadłam na kanapie i zawołałam, swojego dobermana. Słodka psina uwielbiała spędzać ze mną czas. Przywiązała się do nas od razu, może dlatego, że uratowaliśmy ją przed śmiercią. Było już grubo po siedemnastej, czyli godzinę zakończenia zmiany, a Wayne'a dalej nie było. Zerknęłam na telefon. Nic. Cisza, zero telefonów ani wiadomości, że wróci później. Zadzwoniłam do niego, w nadziei, że odbierze i wszystko jest dobrze. No tak nadzieja umiera ostatnia, po trzecim telefonie zadzwoniłam do naszego szefa, żeby się upewnić, że dalej jest w pracy.

- No co tam Laura?

- Hej, Diego słuchaj. - zaczęłam najspokojniej, jak potrafię.- Wayne jest dalej w pracy? Nie wrócił jeszcze i zaczynam się martwić.

- Wiesz co, no wyszedł godzinę temu, więc powinien już być.

- Jednak nadal go nie ma, proszę, sprawdź kamery, czy coś.

- Poczekaj, zaraz sprawdzę. Dzwoniłaś do niego?

- Tak, ale nie odbiera, telefon ma wyłączony.

- Jedyne co widzę, to że szedł z jakimś facetem koło czterdziestki. Znasz jego znajomych, prawda?

- Tak

W tym momencie u szefa rozbrzmiał nasz telefon do nagłych wezwań, w głowie zaświeciła mi się tylko lampka, że to może być coś z moim ukochanym.

- Laura, oddzwonię później. Muszę coś załatwić.

Nawet nie zdążyłam się pożegnać. Po prostu się rozłączył. W stresie nie byłam w stanie nawet się ruszyć. Vivi, która siedziała cały czas przy mnie, jakby wyczuła moje emocje i starała się mnie pocieszyć

***

Niecałe dziesięć minut później pod moim domem stał już kolega Wayne'a, którego przysłał szef. Miał zabrać mnie gdzieś, gdzie czekał na mnie szef. Pomimo że chciałam jechać sama, nie pozwolili mi. Wsiadłam do auta i od razu zapięłam pas. Wiedziałam, że zarówno Miguel, jak i ja jesteśmy tak samo zestresowani. Miguel próbował jakoś zagadać, ale chyba zbyt się bał i tak naprawdę mu się nie dziwię. Po dojechaniu na miejsce moim oczom ukazało się prosektorium, popatrzyłam na Miguela ze strachem.

-Co to ma znaczyć? - zapytałam, nerwowo skubiąc skórki przy paznokciach. - To na pewno pomyłka i powaliłeś miejsca.

- Laura pamiętaj, nieważne co się stanie, jestem przy tobie. - pogładził moje ramię w akcie dodania otuchy.

- Czyli on... - moje oczy wypełniły się nagle łzami. - ...nie żyje?

Przytulił mnie mocno, dając pewną otoczkę bezpieczeństwa i współczucia.

- Nie mamy pewności, że to on. Dlatego tu jesteś.

- Dobrze chodź.

Udaliśmy się do środka, gdzie mój szef od razu nas przejął. Wymieniliśmy spojrzenie, po którym nawet nie zaczynał tematu. Zaprowadził nas do pokoju, w którym miałam potwierdzić czy to Wayne. Odsłonił płachtę, która przykrywała ciało i właśnie wtedy pękłam. Mój mąż leżał martwy, a jego ciało było zmasakrowane. Wiedziałam, że to on, pomimo wielu ran który miał na ciele. Poczułam dziwne ukłucie w żołądku, przez które zachciało mi się wymiotować. Wybiegłam z pokoju i udałam się do łazienki. Wbiegłam do pierwszej lepszej kabiny i nachyliłam się nad toaletą, skurcze nabierały na sile, powodując u mnie łzy. Nagle wszystko odeszło, a ja opadłam na podłogę. Błogość, która nastała była wyjątkowa, jedyne co poczułam to szarpnięcie mojego ciała i jak ktoś mnie podniósł, krzycząc coś, w stylu „wezwijcie karetkę" i „ona nie może umrzeć".

Oczywiście, że mogę, nawet teraz. Nikt nie jest w stanie przewidzieć daty swojej śmierci, niestety. Pomimo że odejście z tego świata ma być nowym początkiem. Zostawia po sobie pełno smutku.

Kiedy dałam radę otworzyć na chwilę oczy, ujrzałam Miguela, wyglądał jak mój anioł stróż. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, ujrzałam na jego twarzy, mały uśmiech.

- Laura nie zasypiaj. Dasz radę do czasu szpitala?

- Nie, jestem zbyt słaba, przepraszam.

- Nie jesteś, wierze w ciebie. Tylko pięć minut to zajmie jeszcze. - jego oczy nerwowo błądziły po mojej twarzy.

- Zaopiekuj się psem. Nazywa się Vivi, ale to pewnie wiesz.

- Ty się nią zaopiekujesz, gwarantuje ci to.

- Nie sądzę.

Szatyn sięgnął ręką do mojego policzka i przetarł po nim kciukiem, zmazując łzę, która poleciała. Ucałował moją skroń, tak delikatnie jakbym zaraz miała się rozpaść na kawałeczki. Odgłosy karetki ciążyły mi w głowie, a jej kolorowe światełka migały przed oczami. Kolejne szarpnięcie było podnoszeniem mojego ciała, żeby zanieść je do karetki. W środku została założona mi maska tlenowa, przez którą zasnęłam.

Od zawsze wiedziałam, że kiedyś trafię na taki moment w życiu, że zderzenie z rzeczywistością zbyt mnie zniszczy. Wiedziałam również że czasami pojawią się takie momenty, że wolałabym umrzeć, niż żyć bez mojego ukochanego i naszej malutkiej Naomi.

trzy telefony [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz