6. Sen

42 6 0
                                    

 Laura

-Wayne? Ty żyjesz? - Podeszłam do niego i go przytuliłam. - Ale twoje ciało, ono było zmasakrowane...

- Kochanie. - pocałował mnie w nos, jak miał to robić w zwyczaju. - Nie żyje.

- Ale jesteś tu. Czekaj ja nie żyje!?

- Laruś, to tylko sen, ja nie istnieje. To twoja wyobraźnia. A ty, śpisz spokojnie u boku Miguela.

Zamrugałam kilka razy w osłupieniu, jego słowa nie docierały do mnie, trudno było mi to zrozumieć. Skoro stał koło mnie i do mnie mówił, to znaczy, że żył. Jego strata zbyt mocno zaczęła ciążyć mi w głowie i to były pierwsze skutki tego.

- A-ale, niemożliwe. - przytuliłam go mocniej, żeby mi nigdzie nie uciekł. Nie chciałam i nie miałam zamiaru go tracić po raz kolejny. - To niby, dlaczego tu jesteś? I jaki to ma cel?

- Jestem tu, aby powiedzieć ci, że jestem z ciebie dumny, że pomimo tylu trudów dałaś radę, i żyjesz dalej. - złapał mnie za kark i pocałował namiętnie, coś niezwykłego było w tym pocałunku, brakowało mi jego dotyku i samego smaku. Odwzajemniłam jak zwykle chętnie. Chciałam, żeby był znowu przy mnie. Chwila namiętności również musiałam się skończyć, akurat jak robiło się idealnie. - Zawsze będę przy tobie, chociaż mnie nie będziesz widzieć. Jesteś niezwykle silna i mam jedną prośbę.

- Słucham?

- Ułóż sobie życie od nowa, załóż rodzinę, tak jak my chcieliśmy. Z pięknym dzieckiem, domem i kotem.

- Nie dam rady. - Gorące łzy spłynęły mi po policzkach, oparłam się czołem o jego tors. W odpowiedzi pogładził mnie po włosach. - Chce tylko ciebie, rozumiesz!? Z nikim innym tej rodziny nie chce!

- Zaufaj mi, będzie dobrze.

Odsunął się ode mnie delikatnie i popatrzył mi w oczy. To koniec. Definitywny.

- Wayne chodź ze mną, błagam.

- Kochanie, budzisz się już. Przykro mi, więcej się nie zobaczymy. Kocham cię, pamiętaj!

Miał rację, obudziłam się cała zapłakana i zlana potem. Miguel patrzył na mnie z takim dziwnym współczuciem. Usiadłam i przetarłam powieki, młody bez słowa podał mi chusteczki. Uśmiechnęłam się i wzięłam jedną.

- Zjesz coś Laura? - usiadł koło mnie i podał mi tubkę musu bananowego. - Tylko tyle i możesz wracać do spania.

- Muszę?

- Tak.

Przewróciłam oczami i wzięłam od chłopaka opakowanie musu. Nie zbyt miałam ochotę na cokolwiek, ale musiałam. Miałam pełną świadomość, że narkotyki zostaną ode mnie odcięte i będę musiała zacząć jeść. Nie byłam do końca pewna czy dam radę, ale musiałam. Musiałam dla swojego dobra. Nie mogłam określić, jak zachowa się Miguel, gdy odmówię jedzenia, dlatego też wolałam nie ryzykować.

- Nie ma za co, a teraz możesz wracać do spania.

- Wiesz co? Śnił mi się Wayne.

- Rozumiem.

- Mówił jakieś bzdury, że mam założyć rodzinę tak jak chciałam z nim, ale ja nie umiem.

- Założysz kiedyś, zobaczysz. Na razie idź jeszcze spać, potrzebujesz snu.

- Dobranoc Miguel.

- Dobranoc Laruś. - ucałował delikatnie moją skroń. - Będę cały czas przy tobie.

Ułożyłam się w wygodnej dla mnie pozycji, a Miguel przykrył mnie kołdrą, uśmiechnęłam się pod nosem. Urocze to było, jak się troszczy. Zasnęłam w mgnieniu oka.

Dziękowałam bogu, za taki ratunek, niby nic, a tak wiele dla mnie znaczy. Wiedziałam, że w końcu komuś na mnie zależy, kochałam każdą chwilę z nim, nawet zwykła chwila z „hej".

Przebudzają się jeszcze kilka razy, widziałam go zawsze koło mnie, nieważne co się działo, on po prostu był, czy to siku, czy potrzeba napicia się wody. Mogłam się w niego wtulić, a on był w stanie zrobić wszystko, bym poczuła się dobrze i dostała moją ukochaną otoczkę bezpieczeństwa. Jego tatuaże, na które nie miałam zbytnio, jak zwrócić uwagi były dość fajne w dotyku.

Podczas jednego przebudzenia, o'dziwo Miguel spał, całkiem mocno, nie poczuł chyba nawet, że usiadłam. Udałam się do łazienki tylko po to, żeby w drzwiach za chwilę zobaczyć spanikowanego Miguela.

- Spokojnie, musiałam iść do łazienki. - zaśmiałam się pod nosem.

- Zawału dostałem, bo się budzę, a ciebie nie ma.

- Nagła potrzeba, z tym nie wygrasz.

- No wiem, zaraz wracaj do łóżka, będę czekać.

Faktycznie na mnie czekał, uśmiechnęłam się szeroko na jego widok. W szczególności na jego wyrzeźbione ciało. Przypominało mi trochę ciało mojego zmarłego męża. Idealne w dotyku. Położyłam się obok niego i wbiłam wzrok w jego klatkę piersiową, która miarowo z każdym oddechem opadała i podnosiła się na nowo.

Doskonale wiedział, na co patrzę, widziałam to po jego reakcji. Podniecał mnie za każdym razem, gdy może świadomie a może nie, napinał swoje żyły na rękach. Boże ten widok był tak cholernie podniecający. Kiedyś mogłam o takim widoku pomarzyć, a teraz miała być to moja jebana codzienność.

trzy telefony [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz