XV

106 7 1
                                    

Był już szósty dzień kiedy wielorybnik żeglował po morzu prawdziwym. Każdego dnia Aleksander rozkazywał griszom wybudzać Przywoływaczkę, dać jej jeść i pić  oraz na samym końcu znów ją uśpić.

Ukryty cień w kącie kajuty był przy nich za każdym razem, przez co z obserwacji mógł wywnioskować tylko jedno, z jakiegoś powodu Darkling nie chciał ryzykować pozostawienia griszki w stanie świadomości, jednak dlaczego tego właśnie tak bardzo się bał? To niestety ciągle było dla tej  ukrytej postaci  zagadką.

Być może tego, że ta umęczona dziewczyna jednak jest kimś więcej niż strachliwą łanią podatną na manipulację, przebiegło przez myśl Otylii  któregoś razu, kiedy ciągle jak  dotychczas, była ukryta pomiędzy swymi  cieniami.

 Jak zawsze zachowywała śmiertelny spokój, ale jednak z czasem ten pozostały w jej sercu fragment złota, który odpowiadał za jej  gwałtowność, zaczynał coraz to głośniej  krzyczeć o zrobienie czegokolwiek, chodź by tej jednej cholernej rzeczy. Nawet jeżeli chodziłoby o rozcięcie tego statku na pół cięciem zbudowanym z mroku lub cienia i  na wskutek tego pójście na dno, ten blask chciał ją nakłonić do czegokolwiek,  żeby tylko przerwać tą całą, bezsensowną zabawę Aleksandra  z  młodą Przywoływaczką. Przecież równając ją z tym wiekiem jaki miała ich dwójka, to było niemal małe  dziecko.

Kiedy sobie to uświadomiła, grisza złapała się na tym, że zacisnęła lekko pięść, mając przy tym ochotę uderzyć nią w coś bądź kogoś, stojącego najbliżej niej. Na to jednak nie mogła pozwolić, dlatego wzięła najciszej jak potrafiła trzy głębsze oddechy, tak się składało, że od wykonania swoich porywczych myśli, och ironio powstrzymywała ją jedynie ta  cierpliwość i chłód krwi, jaką w pewnym sensie podarowała jej fałda, przez co w  jej obecnej sytuacji te dwie cechy stały się  niezwykle przydatne. Zwłaszcza kiedy zdarzało się że któraś z osób przywódczych uderzała Starkov tak mocno, że ta nawet i bez spowolnienia serca nie dała by rady się podnieść, podczas gdy ona nadal nie mogła nic zrobić. Otylia przecież  miała ją chronić a nie biernie  patrzeć na zabawy młodziutkich, w porównaniu do niej, griszów.

Jednak teraz nie stała już w kajucie wszystkim znanej Przywoływaczki Słońca, tylko ciągle nie wychwycona przez nikogo, stała przy drzwiach do kajuty kapitana, którą obecnie zajmował Mrozova. Dzisiejszego dnia miała odbyć się jakaś jego rozmowa z somatykiem o imieniu Ivan, co było dla niej idealną okazją na dowiedzenie się jakiegoś przydatnego strzępka informacji.

Jej tęczówki aż zabłyszczały rozżarzonym złotem kiedy prawa ręka Darklinga zaczęła iść w jej kierunku, nie nie w jej, jej tu przecież nie było i w to właśnie już od jakiegoś czasu była zmuszona sobie samej  uwierzyć, szedł  w kierunku kajuty.

Ivan był mężczyzną najwyraźniej bardzo oddanym temu który był za drewnianą ścianą i już pierwszego dnia można było to spostrzec. Był zupełnie  jak wytrenowany pies gończy, który był przy swoim panu i reagował na każdą, nawet najgłupszą komendę. Zabawne, już kiedyś Aleksander znalazł sobie takiego kozła ofiarnego od czego sama go odciągnęła, dlatego, że był to jej własny młodszy brat.

Kiedy grisza patrzyła jak  szkarłatna kefta z czarnym, ozdobnym haftowaniem, oznaczająca, że ma się do czynienia z ciałobójcą, łopocze na wietrze, poczuła się zupełnie tak jakby nagle ktoś uderzył ją obuchem. Uświadomiła sobie, że ona  nawet nie wiedziała co stało się z jej bratem, nie wiedziała jaki był los tego małego piekielnika i to napełniło ją wstydem, akurat w momencie kiedy Ivan zdejmując z głowy czarną, futrzastą czapę kładł dłoń ukrytą pod rękawicą, na rzeźbionej klamce.

Jaką była siostrą, kiedy skupiła się tylko na zemście i misji, zapominając o swoim rodzonym bracie? Bracie dla którego niegdyś, te zaledwie parę dekad temu, byłaby w stanie obracać całe, ogromne pałace w pył, teraz kiedy przeżyła czas ciemności i się wyrwała z fałdy, pomyślała o nim dopiero teraz.

Przed oczami jak na zawołanie staną jej obraz kiedy nocą  pilnowała rozpalonego przez niego ogniska i pierwszy raz spotkała  Morzovę, wspólnie idącego z jego matką w kierunku wioski do której oni również zmierzali.

Świat wokół niej stopniowo zwalniał, zgrywając się  akurat z tym  momentem  kiedy  somatyk naciskał klamkę i stopniowo pociągał drzwi do siebie. Musiała wykonać ruch by dostać się do środka, ale to wspomnienie ją przygważdżało do tego miejsca w którym stała i nie mogła się ruszyć chodźby o najmniejszy cal.

Pamiętała, że opiekowała się tym małym rozrabiaką odkąd tylko pamiętała i wędrowała po wioskach z nim u swojego boku, a robiła to dlatego, że zawsze w końcu ludzie robili się nieufni w stosunku do  młodej dziewczyny kręcącej się nieopodal ich domów, samej bez jakichś starszych osób z kilkuletnim dzieckiem. Nigdy nie zostawali w wiosce na dłużej niż pół roku, Otylia wiedziała, że gdyby ktoś zaczął węszyć i by coś zobaczył, że nie przekroczyliby już granicy tamtego miejsca żywi czy bez strat.

Chłopiec zaś  zawsze był jej małą odskocznią od rzeczywistości i powodem dlaczego mrok jeszcze zupełnie jej nie pochłoną, on był powodem dlaczego nie zatraciła się w smutku oraz żałobie, to on podtrzymywał w niej to światło jakie w sobie miała, powodując że chciało jej się żyć, śmiać, tańczyć i śpiewać mu nocą.
Miał zaledwie siedem lat w tamtym czasie, podczas gdy ona miała już dziewiętnaście, ale mimo tej różnicy czasem oboje byli jak dzieci, kochające nierozłączne rodzeństwo, a jednak na pierwszy rzut oka nie wydawali się nim być...

Seth nie miał czarnych włosów i złotych oczu jakie miała jego starsza siostra. On miał duże, zielone oczy które na samo spojrzenie przypominały dwa bladozielone jabłka, a jego włosy faktycznie były falowane, ale były w ciemnym odcieniu blądu oraz jak zawsze były ścięte na krótko.

W dodatku zawsze błyszczały mu w słońcu i Otylia idąc zazwyczaj obok niego i spoglądając na niego z góry nie mogła się nadziwić temu jak bardzo błyszczały, zupełnie jakby nie był przywoływaczem ognia, a właśnie słońca w którym lśnił.

Otylia pamiętała również, jak  o tym myślała kiedy któregoś dnia podczas wędrówki do następnej wioski, zatrzymali się pod gołym niebem, a  chłopiec ,  dzięki swojej umiejętności zapalił płomień przy którym mieli spędzić noc. Miała być spokojna jednak w zupełności taka nie była.

Wspomnienie tańczyło przed oczami griszy jak niezwykle utalentowana tancerka, podczas gdy jej szansa na dostanie się do środka kajuty z każdym uderzeniem serca, ciągle się zmniejszała, bo Ivan wchodził już do środka.

Tamtej nocy obudziło ją coś dziwnego, coś zupełnie  jakby przeczucie. Dlatego tylko leżała bez ruchu i czekała aż ktoś podejdzie i coś się stanie, to jednak nie nadchodziło a jej przeczucie zaczynało w niej krzyczeć. Dlatego właśnie zacisnęła dłoń na mieczu który leżał pod nią w pochwie i zerwała się na równe nogi, wyciągając ostrze przed siebie.

W tedy pierwszy raz stanęła z nim twarzą w twarz.

1/2

Trylogia Grisha : Mrok i ZapomnienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz