XIX

74 8 4
                                    

Gdzie krył się błąd w każdym posunięciu? Dlaczego każda rzecz ciągle była przypomnieniem czegoś, co już wiele lat temu przeminęło i nie powinno powracać? A może to wszystko to jej przestroga, upomnienie, zesłane specjalnie dla niego przed kolejnym błędem? Przed kolejną złamaną obietnicą?

Czasami zdarzało mu się zapominać kim jest i dlaczego tak naprawdę, nadal usilnie bytuje na tym świece. Nawracały się do niego myśli, które powodowały kolejne czy to wspomnienia, czy stare, niemalże zatarte refleksje.

Wszystko wracało w nocnych marach, ale od jakiegoś czasu, również na jawie.

I właśnie dziś jedna z nich przybyła, będąc tak wyraźną, jaką tylko mogła. Każda rysa twarzy, każdy detal otoczenia i każde wypowiedziane w tedy zdanie było dokładnie takie samo jakim je zapamiętał. Niczym rysunek odbity na drugiej kartce, jego wierna kopia.

Był świetnym aktorem do czasu, kiedy miał przed kim grać. Potrafił zachować krew zimniejszą niż zamarznięta woda w lodowcach na północy, w ten sposób zachowując opanowanie. Zaś gdy był sam, jego gra aktorska popadała na dno jego umysłu, zupełnie jak monety skarbu wyrzucone w morskie odmenty.

Taki ogrom pytań oraz niewiadomych podczas gdy tak mało wokół odpowiedzi. Multum myśli, czasem w zbyt nieodpowiednich chwilach. W chwilach, gdy swój dotyk posyłała ku niemu delikatna dłoń ciszy i samotności, w tedy te wybuchały ze zdwojoną siłą.

Stąd również zradzał się ciągle na nowo pulsujący gniew. Z tamtego źródła brało się poczucie niesprawiedliwości, dlaczego za chęć zaprowadzenia dobra dla ogółu, sam musiał zacząć nosić na swoich barkach, tak bardzo ciężki ciężar? Ciężar utraty?
Utraty, którą jak tysiące razy powtarzał, mógłby zamienić na inną, jakąkolwiek. I czasem w takich momentach to się objawiało.

Oprócz mar nocnych, czasem przychodziły wizje w których, zupełnie jakby nigdy nic się nie wydarzyło. I były one czymś, co przypominało alternatywną rzeczywistość. Nigdy nie przybyła fałda. On nigdy nie zatopił się w jeziorze mroku, bo nigdy nie utracił swej gwiazdy o złotych oczach. Swej własnej gwiazdy polarnej.

Często widział stary, kamienny dom w samym środku lasu. W każdym z nich szedł ku niemu i widział pamiętne spojrzenie, przepełnione czymś, co sam w sobie zatracił już stulecia temu. Spojrzenie niewinne, spokojne oraz przede wszystkim dobre do cna swego bytu. A niemal na równi w ramionach?

Tam ramionami jej szyję obejmował ktoś o oczach również złotych ale z kwarcową obwódką wokół źrenic. Z pofalowanymi dłuższymi włosami i uśmiechem, jeszcze bardziej niewinnym niż ten jaki miała jego gwiazda.

Ale zawsze, po zaledwie paru sekundach, wszystko się zamywało lub rozdzierały je cały czas mrowiące szpony cienia. Znów pozostawiając po sobie mrok, chłód oraz pustkę. Zupełnie jakby kiedy szpony rozdzierały obraz, rozdzierałyby coś jeszcze i wyrywały to z korzeniami.

I jakże miał serdecznie dosyć tego uczucia.

Podskoczyły wszystkie przedmioty na biurku gdy jego flustracja przelała się w uderzenie. Zakołysał się również przedmiot z którym wiele nocy siedział i patrzył na niego, może i niewielki ale taki, którego on nie mógłby wymazać z pamięci. A co więcej jeszcze jakiś czas temu pragnął oddać go tej, do której był czas że chciał się przywiązać, ale którą sam później odział wiążącą obrożą Mrozova.

Już jakiś czas temu zapragnął aby szyję przywoływaczki słońca ozdobił medalion, który niegdyś ozdobił szyję jego Otylii. Komplementarny do jego własnego.

Jednakże gdy tylko to pragnienie do niego przybyło, w kilka tygodni zdusił je swoim najważniejszym celem. Celem, który teraz wskazywał Aleksandrowi drogę, gdy chmury śmierci zakryły jego gwiazdę. A był on potrzebą zapewnienia przyszłości wszystkim innym griszom.

I gdyby nie zacisnął w tym momencie zębów, usiłując się skupić, ukrywając swą twarz pomiędzy bladymi dłońmi które ułożył w piramidę, kolejne myśli znów chciałby go nawiedzić. Ale teraz na to nie pozwolił, musiał iść dalej, nie stać w przeszłości. W prawdzie był już blisko Kościanej Drogi i z każdą minutą coraz to bliżej do kolejnej żywej legendy, do zaklętego księcia, Rusalie.

Ramiona boleśnie zapiekły gdy się wyprostował, przetarł ręką twarz i zobaczył tą, która już od wielu tygodni wydawała się krążącą za nim marą.

Bo tuż przed mahoniowym stołem Aleksandra, znajdowała się jego Otylia.

Była niewzruszona, zdecydowanie dojrzalsza jaką ją zapamiętał. Emanowała dostojnością i gdyby nie wiedział wszystkiego o jej przeszłości, uznałby że oto tuż przed nim stoi sama królowa.

Nie była odziana w keftę, a w czarny, długi płaszcz, który upinał na niej złotymi sprzączkami w kształcie małych czaszek. Dopasowywał się zupełnie niczym griszowska kefta, jaką sam zwyczajowo nosił, ukazując swą pozycję.

- Aleksandrze. - odezwała się w chwili gdy ten dopiero zaczynał studiować osobę przed nim, jednak na dźwięk swego własnego imienia, kwarcowe oczy Darklinga uniósły się.

I zobaczyły porcelanową twarz, której usta były blade, takie jakie miały trupy po kilku dniach w chłodni przed ceremonią grzebania. Włosy również były inne niż je zapamiętał, mimo że były zaplecione w czarny warkocz, byly wraźnie dłuższe. Bo ten sięgał postaci, która jak się zoriętował, dymiła, niemalże do bioder.

Złociste oczy również nie były odzwierciedleniem tego co pamiętał i co widział w jego snach. Były poważne, wyniosłe oraz wyraźnie nie posiadały nawet krztyny litości w swej głębii.

Mimo, że był przekonany o kolejnej marze, wstał, nie odrywając nawet od niej wzroku.

- Otylio.

Postać zachwiała się, jakby przez ruch powietrza jaki wywołał, kiedy staną na nogach.

- Każda decyzja wywołuje coraz to nowe konsekwencje, miły. - wypowiedział niezmiernie rzeczowy i zimny głos, jakiego nie słyszał od niej nigdy w swym kierunku - Przeklętyś poprzez mroczną magię i utraciłeś to, cóżeś cenił najbardziej. Zlekceważyłeś słowo moje oraz Bagrhy, tym samym mnie zakuwając w wieczne kajdany.

Był pewien, że rozumiał każde słowo jednak tak naprawdę ich znaczenia były nieprzejrzyste. Była tu racja, lecz dlaczego dziś? Dlaczego gdy już wszystko było przesądzone, dostał przestrogę?

Postąpił kolejny krok do przodu, dzięki temu dzieliło ich zaledwie kilkanaście kroków i jak bardzo teraz zapragnął aby wyciągnąć dłoń, jednak nie chciał by mara się rozpadła zupełnie w pył. Pragnął rozumieć, analizować każde słowo posłane do niego w jej postaci poprzez jego własny umysł.

- Kajdany?

Patrzył na nią z każdą wydłużającą się chwilą, analizując zimne spojrzenie, które na moment nie spuszczało z niego wzroku. Zdał sobie już sprawę z tego, że był szalony, ale cóż poradzić.

- Zostawiłeś mnie tamtego dnia wewnątrz fałdy - odparł mu spokojny głos i postać znów zafalowała - Z tamtego miejsca uczyniłeś moją mogiłę. A teraz tych, którzy mogą założyć kres twym błędom, niewolisz dla własnych celów.

Trylogia Grisha : Mrok i ZapomnienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz