Z chwilą, gdy stoickie spojrzenie griszy wyglądającej młodziej niż sama Przywoływaczka Słońca, padło właśnie na jej osobę. Którą z resztą też ochrzczono świętą, waga wcześniej wspomnianego gestu wywołała u niej niepohamowany natłok myśli, z którego na sam przód niemalże od razu, wysunął się jeden jedyny wniosek.
Młodość w tej grze nie jest żadnym atutem.
Bowiem kimże była wysławiana Alina Starkov? Teraz, w tej chwili? Słaba, zmarnowana i wyniszczona przez pozwolenie zniewolenia samej siebie przez Mrozovę. Podatna na każdą chorobę, czy też posiadająca trudność w kontroli nad własną potęgą przez obecną chorowitość. Bo czymże była potęga jako część jej, kiedy ona nie potrafiła się posługiwać jej chociaż połową, wówczas groszego czasu?
Jak bardzo słaba była, teraz, gdy musiała chronić tych, którzy położyli swoje życie na szali, tylko po to by jej pomóc? Przecież gdyby była sama, zawiodłaby. Bo wiedziała, że ta, która w tej chwili biegiem ruszyła na spotkanie z mrokiem Drklinga, była wybawieniem. Bo słyszała historie i dzieliła z nim godziny patrząc w obrazy próbujące uwiecznić ją wspólnie z siłą jaką w sobie miała. Ale które według jej ówczesnego towarzysza ubiegającego czasu, nadal nie były wystarczająco dobre aby to w jakikolwiek sposób odzwierciedlić. Nawet jeżeli Alina wówczas widziała, że autorami byli niezmiernie znani i utalentowani malarze, nie tylko z Ravki. Artyści którzy przedstawiali ten blask na najbardziej wymyślne sobie sposoby, a które i tak według niego, były niczym.
Jednak nie pozostała przy pustych wspomnieniach godzin spędzonych przy płótnach obrazów. Bowiem również czuła tą siłę aż nazbyt wyraźnie. Wówczas, kiedy przy piersi swojego Mala zaciskała swoje powieki jak najmocniej mogła, zapobiegając oślepieniu.
Czuła ją, kiedy nawet usiłując uciec od tego rażącego blasku w najciemniejsze miejsce jakie w tej chwili miała dostępne, gdy ten tak czy inaczej wdarł się wszędzie. Sprawiając tym samym, że widziała ona jedynie biel a oślepienie było piekielnie odczuwalne.
Tak namacalnie odczuwalnie jak bardzo realny był ryk Niczewojów Darklinga. Potworów, które najwyraźniej w tym momencie były niszczone przez palące światło wokół nich. Ale które, jak się zaraz okazało, tak czy inaczej w zupełności nie były stworzone do poddania się.
A wszyscy to zrozumieli dopiero za chwilę, kiedy wybuch światła zmalał, a oczy mogły znów być otwarte. W każdym przypadku zbiegając się ku jednej osobie, stojącej na samym dziobie szkunera.
Griszy w płaszczu bardzo przypominającym keftę griszowską, szarpiącym się w różne strony przez wiatr wiejący od lewej strony. A której atramentowe, długie włosy również powiewały na wietrze, jakby naśladując płaszcz. Miała ona nadal rozłożone dłonie, rozłożone na obydwie strony. Niemalże zupełnie tak jakby za kilka chwil ta miała zamiar rzucić się w odmęt wód, Morza Prawdziwego. Ale tak naprawdę gotowe do ponownej obrony małego statku przed mroczną mocą kogoś, kogo właściwie sama Alina nazwałaby Tym, którego zrodziła sama ciemność.
I wówczas tego, każdy mógł zobaczyć jak dumne spojrzenie wbite było w dal. W wielorybnika, gdzie sam dawien generał wpadł w szał, który ukształtował się po raz kolejny w mrowiące oraz zniekształcone istoty. Stwory które znów w pełnym gniewie biegły po wodzie w ich kierunku. A mrowienie jakie czuła Przywoływaczka Słońca na ramieniu, stało się intensywniejsze. Tak intensywne, że już nie wiedząc czy z bólu czy ze strachu, kurczowo zacisnęła dłoń na płaszczu Maleyna.
Który zaś podłapał spojrzenie kapitana. Sprawiającego wrażenie, jakby sam przez chwilę zapomniał, że nie był tylko widzem a kapitanem. Takim, mającym teraz za zadnie wydać rozkazy, gdy jego psy oglądały się w jego kierunku coraz to częściej.
A robiły to nie bez powodu, bo nawet w ich sercach zaczął gościć strach. Bo z wielorybnika, wypełzało coraz więcej potworów biegnących w ich kierunku. Coraz to więcej czarnych tworów pędziło po tafli wody ku nim. Z daleka wyglądając jakby były gęstą smołą, wylewaną z pojemnika na powierzchnię. Płynąć coraz dalej z każdą mijającą sekundą.
Bo Grisza nawet się nie poruszyła. Ani o centymetr.
- Szykować Muszkiety! - wykrzyczał jakby wyrwany z transu mężczyzna. Jak wściekły obracając kołem sterowym w międzyczasie wykrzykując do tej, która wpatrywała się pusto w stworzenia. Jakby wypalając je samym skrzącym się, złotym spojrzeniem - Griszo, spraw że się z tego wyrwiemy a zapłacę Ci każdą cenę!
I w tedy na lewej burcie zacisnęły się szpony. Wbijające się głęboko w deski barier. Mrowiąca skóra mieniła się w oczach, kiedy Alina razem z Malem, który teraz chciał ją osłonić swoim ciałem stali przy tej właśnie burcie. Jednakże na rozkaz Aliny ten się cofnął, pozwalając jej uformować cięcie, którego w końcu nie zdołała użyć. Bowiem gdy druga z łap złapała burtę, coś złapało stworzenie i pociągnęło pod wodę.
A dobiegając do tego miejsca i patrząc w dół, sama Alina nie mogła uwierzyć temu co widziała. Z tworami Aleksandra Mrozovy, walczyły drugie, zagnieżdżone wokół statku. Różniące się jedynie od tamtych tym, że posiadały pewne światło na samym środku piersi. Coś, czego młoda Grisza nie potrafiła w zupełności pojąć. Docierało do niej właściwie tylko to, że to nie on był ich stwórcą.
A po upadku jednego z nich pod wodę. Reszta jakby zamarła w bardzo bliskiej odległości, od tych, które wyglądały jak czarna plama atramentu z małymi kawałeczkami złota. Dlatego jedynym dźwiękiem wypełniającym powietrze było obracanie się statku. Do czasu kiedy w powietrzu wybrzmiała jedna sentencja.
- Zniszczyć i posłać w głębiny.
A w tedy wszystkie istoty z jasnym wypełnieniem w klatkach piersiowych ruszyły do przodu, rozrywając jednego Niczewoja za drugim. A czarnowłosa grisza wpatrywała się w tą walkę, podczas gdy w jednej jej dłoni tańczył mrok w parze z blaskiem.
CZYTASZ
Trylogia Grisha : Mrok i Zapomnienie
Fanfiction"- Stworzyłeś coś czego nigdy nie powinieneś Aleksandrze - wyszeptała cicho i zbliżyła się zaledwie dwa kroki - Stworzyłeś coś to stało się dla mnie więzieniem na dekady... „ Dwa serca niegdyś grały w tym samym rytmie, rozumiejąc się bez użycia słó...